Barbara i Leszek Przybytniakowie
Sadownictwo wielowymiarowe
Gospodarstwo w Uleńcu nagrodzono w tym roku statuetką „Złote jabłko”, warto zatem je odwiedzić.
Barbara i Leszek Przybytniakowie prowadzą dwa rodzaje działalności – zajmują się produkcją owoców i… chowem brojlerów. Okazuje się, że z dobrym skutkiem udaje się pogodzić nawet tak odległe dziedziny.
Gospodarstwo o powierzchni około 20 ha znajduje się w korzystnej lokalizacji – wzniesienie bez zastoisk mrozowych, co daje nadzieję na większe zbiory podczas spadków temperatury. To ważne z powodu braku wydajnego źródła wody uniemożliwiającego zainstalowanie nawodnienia nadkoronowego. Niedawno gospodarstwo powiększyło się o 3,5 ha. W tej chwili na 11 ha owocują jabłonie, 1 ha – czereśnie, 0,5 ha – śliwy, 0,5 ha– wiśnie i 0,5 ha – grusze. Reszta to nowo posadzone drzewa lub gorczyca, która zapowiada kolejne nasadzenia.
– Sadzę ‘Galę’ i ‘Golden Deliciousa’, bo one się sprawdziły, dobrze sprzedają się na eksport na Zachód i Wschód. Mam jeszcze ‘Mutsu”, która okazuje się bardziej wrażliwa na mrozy, ale mam gospodarstwo dość wysoko położone, więc ryzyko jest mniejsze. Nie wiem, czy jest to perspektywiczna odmiana, ale jest na nią zapotrzebowanie na rynku rosyjskim. ‘Idared’ stanowi 25% jabłoniowych nasadzeń i nie mam zamiaru na razie z niego rezygnować. Poza tym jest jeszcze ‘Szampion’, ‘Gloster’, ‘Lobo’. Uważam, że w gospodarstwie powinno być kilka odmian i gatunków ze względu na warunki klimatyczne, ich wrażliwość np. na przymrozki zimy lub mrozy oraz możliwość rozłożenia prac w czasie. W tym roku są odmiany, które w ogóle nie zaowocowały, a inne dają plon 70%. Ogólnie spodziewam się średnio 40–50% plonu. Zawiódł mnie ‘Ligol” – kwitł, ale nie zawiązał. W zeszłym roku był przesilony nadmiernym owocowaniem. ‘Gala’ i ‘Gloster’ też rok temu dały pokaźny plon, a w tym roku jednak mają owoce. Jabłka są bardzo duże, jest ich mało, więc może być problem z trwałością podczas przechowywania. Trzeba będzie wcześniej je sprzedawać – mówił Leszek Przybytniak.
Deszcze padające podczas kwitnienia skutecznie obniżyły stopień zapylenia, dlatego w takim roku jak ten ważny był jego termin. Jeśli wypadł trochę przed opadami lub po nich, można oczekiwać, że owoców będzie więcej. Tezę tę potwierdza fakt, że na granicy kwater dwóch odmian zapylających się, jest lepsze owocowanie. Drugi czynnik ograniczający plon to mrozy. W marcu robiono analizy pąków kwitowych, z których wynikało, że na niektórych odmianach ocalało 20% pąków.
W Uleńcu gleby są polodowcowego pochodzenia, zróżnicowane nawet w obrębie jednej działki. Woda gruntowa zalega dość wysoko. Kwitnienie u Leszka Przybytniaka jest późniejsze mimo wysokiego położenia sadów. Dwa kilometry dalej, gdzie sady są zdrenowane, jabłonie kwitną o tydzień wcześniej.
Dbać o jakość
Nawożenie jest typowe, dolistne i doglebowe (saletra wapniowa w dwóch dawkach, wapnowanie), zawsze po wykonaniu analiz gleby i według zaleceń. Czas gdy stosowano nadmierne dawki nawozów minął i wcale nie odbiło się to na jakości owoców, a wręcz przeciwnie. Sady nie są przenawożone, a owoce lepiej się przechowują.
Ochrona przed chorobami i szkodnikami w tym roku jest trudna. Środki kontaktowe trzeba stosować do zbioru, aby nie było parcha przechowalniczego. Sady w Uleńcu udało się ochronić w 95%, ale presja choroby była ogromna. Zawsze znalazło się miejsce pod liściem lub między owocami, gdzie nie docierały środki ochrony. Więcej plam parcha jest w górnej partii korony, gdzie zmycie następowało w pierwszej kolejności. – Mój plon dochodzi do 50%. Ochrona w tym roku to wydatek rzędu 40 gr do kilograma owoców, które być może zbiorę (jeszcze nie wiem, co się wydarzy). A ilu jest takich, co wydali więcej, bo mają mniej owoców? – pyta retorycznie rozmówca.
Leszek Przybytniak głośno zastanawia się, czy nie należałoby dopuścić środków siarkowo-wapniowych, skoro są skuteczne w czasie ciągłych odpadów deszczu, a taka pogoda panowała kilkakrotnie w najtrudniejszych momentach, skoro są dopuszczone w innych krajach europejskich.
W obecnej sytuacji, gdy PIORiN wycofuje się z centralnego zawiadywania komunikatami, wiedza na temat okresów zagrożenia może być trudno dostępna dla zwykłych sadowników. Część osób nie będzie mogła właściwie chronić sadów. Niezależne i dostępne źródła podające progi zagrożeń powinny dalej istnieć.
Przestroga
W sadownictwie nakłady na produkcję rosną. Nie każdy się odważy się powierzyć swój los kaprysowi pogody. Kilka lat temu grad niszczył 70% owoców w gospodarstwie pp. Przybytniaków. Są to czynniki niezależne, na które nie ma wpływu. Natomiast, na pewno wiele można jeszcze zrobić, aby poprawić jakość owoców. Przede wszystkim zabezpieczyć przed chorobami przechowalniczymi. I druga kwestia wciąż niedoceniana przez niektórych sadowników – właściwie określić termin zbioru. – Zawsze wykonuję test skrobiowy, mierzę jędrność, nie zdaję się wyłącznie na wyczucie, bo wiem, jak ważny jest termin zbioru. To drobny szczegół w porównaniu z całoroczną trudną produkcją, a może zaważyć na przechowaniu i jakości owoców. Uważam, że wciąż należy przypominać sadownikom, kiedy zbierać, bo to decyduje, co za kilka miesięcy wyjmiemy z chłodni. Z tego samego powodu uważam, że warto sadzić kilka odmian i gatunków, aby prace i zbiór rozłożyć w czasie.
Lampka ostrzegawcza
Czy sadownictwo będzie się rozwijać, zależy od podziału dochodów między sadownikami i pośrednikami. Podstawą produkcji sadowniczej jest roczny cykl produkcyjny i zwrot kosztów. Sadownik przez wiele miesięcy wkłada środki i nie wie, zrywając owoce, ile zarobi. Często nie liczy własnej pracy, dokłada do produkcji jak w minionym roku. W tej chwili coraz więcej jest sadów nieopryskanych, w których nie ma owoców nawet do przetwórstwa, bo wszystkie prawie spadły. Sadownicy zaniechali produkcji, bo nie mają z czego dokładać. To będzie miało konsekwencje nie tylko dla producentów, ale także przetwórców, handlowców i konsumentów. Jest dolna granica, poniżej której nie można już odtworzyć produkcji. To znak dla wszystkich powiązanych z sadownictwem, że dochodzimy do ściany.
Czy jakikolwiek pracownik chciałby przepracować rok na stanowisku, a potem usłyszeć, że aby mógł dalej pracować, musi dołożyć do firmy? – zapytuje Leszek Przybytniak. W Związku Sadowników RP ocenia się, że 10-15% sadów wiśniowych, jabłoniowych i innych jest zaniedbane i wypadną z produkcji. Może się ona zmniejszyć po raz pierwszy nie na skutek warunków pogodowych, ale z przyczyn ekonomicznych. Jeśli skupujący nie zrozumieją powagi sytuacji, to może nastąpić zmniejszenie podaży owoców, do tego dochodzi zmienność warunków atmosferycznych i anomalie pogodowe. Zagrożeń jest sporo. Musimy mieć na odtworzenie produkcji, bo przyjdzie załamanie. Na skutek rosnących kosztów utrzymania gospodarstwa sadownicza produkcja będzie się zmniejszać – uważa.
Ucieczka ze wsi
Czasami jedna osoba z gospodarstwa musi pójść do pracy - to norma na Zachodzie od dawna. Dwuzawodowość w latach 70. była w Polsce częsta w rejonach uprzemysłowionych. Gdy zakłady pracy upadały, zwalniano w pierwszym rzędzie pracowników ze wsi. Czy powrócimy do tego co było 30 lat temu?
W całej Europie brakuje następców w gospodarstwach. Młodzi ludzie uciekają ze wsi między innymi z powodu ciężkiej pracy. – To nie jest tak, że chłop śpi i samo mu rośnie. Nakłady na produkcję są ogromne i niepewny jest ich zwrot. Młodzi ludzie ze wsi szybko znajdują pracę w mieście, bo są bardziej pracowici i solidniejsi niż ich koledzy z miast – uważa rozmówca.
Złote jabłko
Właściciele gospodarstwa uhonorowani zostali prestiżową nagrodą, Złotym Jabłkiem. Wcześniej konieczna była weryfikacja osiągnięć – komisja odwiedziła właścicieli, oceniała włożoną pracę oraz jej efekty. Brano też pod uwagę lata pracy w gospodarstwie, zaangażowanie w życie społeczne. – Na uroczystościach rozdania nagród okazało się, że wszyscy uhonorowani to ludzie bardzo otwarci na otoczenie i potrzeby innych. Od początku lat 90. czynnie uczestniczę we wszelkich lokalnych inicjatywach, działam w Związku Sadowników RP od jego powstania w 1999 roku. Taki mam charakter, lubię poświęcać swój czas wolny na prace społeczne – podsumowuje.