Waldemar Żółcik: Zabrnęliśmy w ślepy zaułek
Na rynku jabłek jest źle, nastroje w branży pogarszają się wraz z kolejnymi spadkami cen. Te utrzymują się na bardzo niskim poziomie, nie pokrywają kosztów produkcji, które stale rosną. Sadownicy często za stan rzeczy obwiniają podmioty handlowe. Pokłosiem trudnej sytuacji jest list z groźbami, który wczoraj otrzymał Waldemar Żółcik prezes firmy Activ, wspólnik grupy producenckiej Fruit Family oraz były prezes Unii Owocowej. Anonimowy nadawca żąda podwyższenia cen jabłek. Postanowiliśmy zapytać Pana Waldemara Żółcika o ten incydent oraz o to, jak ocenia sytuację panującą na rynku jabłek.
Waldemar Żółcik: List trafił pod zły adres. Na pewno nie czuję się osobą, która jest w stanie wpłynąć nie tylko na polski, ale i europejski rynek jabłek, tak by podnieść cenę skupu jabłek do złotówki, z ceny która obecnie obowiązuje. I to jeszcze w ciągu 24 godziny. Oczywiście dostrzegam problem, desperacje i akt, który został we mnie wymierzony przez człowieka, który być może myśli, że potrafię to zrobić, ale niestety nie potrafię… I nie ma osoby, która jest w stanie to zrobić, która byłaby w stanie w ciągu miesiąca wyregulować cenę na europejskim, bądź światowym rynku owoców w momencie nadprodukcji. Nasza branża dotknięta jest kryzysem bólu i kryzysem pieniądza. Z jednej strony ból, że sadownik nie otrzyma pieniędzy, które zainwestował w produkcję, widmo utraty płynności finansowej zarówno gospodarstw jak i podmiotów, które handlują owocami. Niestety tak jest, ponieważ drożeją opakowania, drożeje logistyka, drożeją palety, drożeją pracownicy, drożeją wszystkie opłaty, drożeje prąd i paliwo. Te wszystkie składowe powodują, że dzisiaj trzeba dysponować bardzo dużym kapitałem, coraz większym kapitałem, aby operować na rynku owocami, gdzie owoc stanowi coraz mniejszą składową, jeśli chodzi o wartość całego produktu, gdzie na produkt składa się nie tylko produkt, ale i opakowanie, dystrybucja i marketing – promocja.
Redakcja: Nastroje w branży są bardzo złe, sadownicy za taki stan rzeczy obwiniają przede wszystkim grupy.
Waldemar Żółcik: Doszliśmy do tego, że nasza branża dała się bardzo mocno skłócić. Ludzie, którzy powinni ze sobą współpracować, szanować się, próbować wspólnie znaleźć rozwiązanie, zaczynają się niszczyć nawzajem. Myślę tu o sadownikach, którzy bardzo negatywnie wypowiadają się na temat grup. Ale też pamiętajmy, że część grup powstała tylko po to, żeby powstać, więc te grupy, które zostały nie są temu winne. Te grupy, które zostały często powstały, bo takie były oczekiwania sadowników wobec ludzi, którzy wcześniej prowadzili firmy handlowe i te grupy, które zostały dzisiaj, w mojej ocenie, większość z nich współpracuje z sadownikami. To jest smutne, że w branży jest brak zaufania, brak rzetelności dostaw. Te ostatnie promocje pokazały, że niestety też tak jest, ponieważ widać było co wjeżdża wprost do sklepu, czyli zdarzają się też sadownicy, którzy nie rozumieją, że reprezentują samych siebie.
Ja zawsze byłem promotorem jakości, wyższych cen, oczywiście nie za darmo. Uważam, że jeżeli ktoś produkuje owoce coraz wyższej jakości, należy mu się wyższa cena. O tym zawsze mówiłem, na spotkaniach z prof. Makoszem, na spotkaniach w Lublinie i innych miejscach, zresztą mój pomysł zero pozostałości też temu służył, by ta produkcja była coraz lepsza.
Zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Z euforii, która była dwa lata temu, gdy cena jabłka wynosiła 5 zł, dziś mamy 1/10 tej ceny, ale tak naprawdę tego biznesu nie należy oceniać w skali jednego roku czy dwóch lat, ale w skali 10 lat. I ta transformacja niestety się dokonuje. Niektórym nie uda się przetrwać, ze względu na to, że nie dopasowaliśmy się do oczekiwań, które są dzisiaj sprecyzowane, jest mi z tego powodu bardzo przykro, ale nie może być to przejawem agresji, ani niszczenia drugiej osoby. Ponieważ ja nie jestem w stanie, żadna firma nie jest w stanie kupić od wszystkich, którzy dzwonią, a nie tylko od wybranych. Ponadto nie jestem jedynym kanałem zbytu, zawsze, jeżeli ktoś uważa, że produkuje lepiej, inaczej może stanąć na targu w Grójcu, może jechać na Bronisze. Nie musi mi sprzedawać, mamy wolny rynek. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. A ceny są dyktowane często poza tymi kilkoma grupami, do których się strzela.
Redakcja: Czy ocieplenie relacji między sadownikami a grupami jest w ogóle możliwe?
Waldemar Żółcik: Stała się rzecz bardzo zła, ponieważ grupy są postrzegane jako oszukańcze i złodziejskie, które powstały tylko po to, aby oszukać sadowników, bądź branżę. Ja chcę powiedzieć, że taką grupę można dzisiaj założyć, taką upadłą grupę można przejąć, więc jeżeli ktoś ma ochotę coś takiego zrobić, to jest to na wyciagnięcie ręki. Niech dogada się ze sobą kilku sadowników, takie grupy są do wzięcia. Przykładów jest coraz więcej, propozycji jest coraz więcej tylko pytanie, czy wtedy nie okaże się, że ktoś naprawdę zderzy się z prawdziwymi kosztami. Takim przykładem jest jedna z firm handlowych, z której prezesem ostatnio rozmawiałam, która notorycznie kupuje od sadowników jabłka prosto z gospodarstwa. W momencie, w którym wynajęła obiekt sortowniczy, zorientowała się jakie to są koszty i prezes tej firmy zadał mi pytanie: Jak wy na tym wychodzicie? Przecież to się nie opłaca. My wolimy zamówić, przyjechać, kupić niż to robić samemu. I to jest cała magia, że tego się po prostu nie opłaca robić. Na razie żyjemy w wirtualnym świecie, że sadownik udaje, że produkuje owoce najwyższej jakość i oszukuje się ze dostanie za to duże pieniądze. Daleko nam jeszcze do jakości, którą osiągnięto za granicami naszego piękne kraju.
Redakcja: Jeden ze znanych doradców sadowniczych ma zgoła odmienne zdanie, na swojej stronie na Facebooku publikuje wpisy, przekonujące, że jakość jabłek w Polsce nie odbiega od tych produkowanych przez sadowników w krajach Europy Zachodniej.
Waldemar Żółcik: Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: Ile Gali będziemy mieli do zaoferowania w marcu? Galą handluje cały świat. My zapominamy jeszcze o zabiegach przedzbiorczych, pozbiorczych, o dezynfekowaniu komór. Jest kilka rzeczy do poprawy. Diabeł tkwi w szczegółach. Między jakoś a jakość jest tylko jedna literka, ale to są dwa bieguny. U nas na razie jest jakoś a do jakości nam brakuje, gdyby tak nie było, nie balibyśmy się dzisiaj schować jabłek do komór i poczekać na cenę. Znalazłoby się więcej kupujących, żeby to jabłko przechować w chłodniach, dlatego, że byli by zapewnieni, że nie stracą na tym jabłku wiosną. A dzisiaj, jeżeli ktoś produkuje jabłka do przechowywania dla kogoś, nie wykonuje wszystkich zabiegów, tak jak one powinny wyglądać. Dlatego, że byliby zapewnieni, że nie stracą na tym jabłku wiosną, a dzisiaj jeżeli ktoś produkuje jabłka do przechowania dla kogoś niestety nie dotrzymuje wszystkich zabiegów. Taka jest smutna rzeczywistość. Produkujemy dla siebie i na handel, co dobre to dla siebie, na handel to na handel.
Redakcja: Koszty produkcji rosną, tylko cena jabłek niezmiennie stoi w miejscu. Można dojść do gorzkiego wniosku, że w Polsce produkcja jabłek wysokiej jakości się nie opłaca.
Waldemar Żółcik: To jest dramat, dlatego że wszyscy mają wyższe ceny, nawet Mołdawia ma sporo wyższe ceny od naszych. Dlaczego u nas jest tak tanio? Co spowodowało, że u nas jest tak tanie jabłko? Po co, dlaczego? Z jednej strony napędzi to być może w tym momencie eksport, ale głównie w skrzyniopaletach. Co dalej? Zobaczymy, nie wiem. Ja prowadzę firmę 25 lat. Pierwsze jabłka kupowałem po 1 zł od 65-70mm, a po 1,25 zł od 70mm+ to było 25 lat temu, dzisiaj mamy 2021 rok i jabłka do eksportu kosztują, w zależności od odmiany 50 groszy w górę, jak Idared, do 1,50 zł za Galę. Wtedy paliwo kosztowało 1,16 zł dzisiaj wielokrotnie więcej. Wtedy koszt pracownika przy zbiorze wynosił 3 zł, dzisiaj wielokrotnie więcej. Widać różnicę kosztów, ale jedno jest niezmienne, wtedy sadownicy też narzekali. Ja rozumiem, że wtedy było mniej wydajności z hektara, dzisiaj więcej, ale wtedy też się komuś nie opłacało. To jest akurat niepokojące, że w tej branży znajdzie się zawsze odsetek ludzi, którym się nie opłaca i którzy hejtują wszystkich wokoło, bo się nie opłaca. Może zastanówmy się co zrobić, żeby się opłacało, jak zdywersyfikować uprawy, jak zdywersyfikować agrotechnikę, jak poprawić jakość, odmiany, żeby się wreszcie opłacało i pójść z ludźmi, którym się opłaca do przodu. I tak chyba trzeba zrobić, tym którym się wtedy nie opłacało i dziś się nie opłaca niech się zajmą czymś innym zamiast psuć biznes innym. Ja myślę, że ten list napisała jedna z takich osób, którym się nic przez te 25 lat nie opłacało. Nie każdy musi być sadownikiem, nie każdy musi być prezesem grupy producenckiej, nie każdy musi być jubilerem czy chirurgiem, ale niech nie niszczy innych. Ja nikomu krzywdy nie zrobiłem. Chcę tylko, żeby moja rodzina czuła się bezpiecznie. Zawsze staram się postępować rzetelnie i uczciwie, prowadzić interesy rzetelnie i uczciwie. Rozliczać się z ludźmi, tak by mieli zapłacone za to co dostarczają. Co nie zmienia faktu, że nie kupuje wszystkiego, bo nie kupujemy, nikt nie kupuje wszystkiego co sadownik wyprodukuje, nawet nie ja to weryfikuje tylko ludzie, o ich zdrowie też się boje.
Redakcja: Zwrócił Pan uwagę na konsumentów, jestem ciekawa co myśli Pan na temat jabłek sprzedawanych prosto ze skrzyniopalet, niestety wątpliwej jakości. Nazywając rzeczy po imieniu, jabłek przemysłowych sprzedawanych w marketach? Czy rzeczywiście możemy nazwać te działania promocją polskich jabłek?
Waldemar Żółcik: Myślę, że sadownik na zachodzie na prezentację takich jabłek by sobie nie pozwolił. Tam obowiązuje zasada trochę innej uczciwości biznesowej. Jeśli ktoś uzgadnia z kimś, że jabłka mają być w według określonego standardu, w określonym wymiarze, sadownik takie jabłka zrywa do skrzyni i prezes nie musi już kontrolować każdej skrzyni. W mojej ocenie te skrzyniopalety nie przeszły przez sortownie, one zostały wysłane do supermarketu prosto z sadu, bo takie było uzgodnienie. Gdyby tam było nazwisko sadownika, być może zupełnie inaczej wyglądałby wymiar hejtu na Rajpol, gdyby tam zamiast kodu było nazwisko i imię co zresztą później Rajpol uwzględnił pisząc wprost, który sadownik wyprodukował którą skrzyniopaletę. To sadownik powinien się wstydzić tego co wyprodukował i to co dostarczył w ramach dostaw, gdzie zaufała mu firma czy grupa. Jeżeli dzisiaj firma taka jak Rajpol czy inna dostaje zamówienie na 500-600 skrzyniopalet jabłek, żeby zrobić promocję, o którą zakładam, że walczyli, to nie są wstanie przerzucić tych wszystkich skrzyniopalet i zobaczyć co w każdej z nich jest. Sprawdza się co 10, 20. Sam pomysł uważam za dobry, ponieważ ludzie lubią okazję, dlaczego nie mamy świętować dobrych zbiorów w Polsce i dlaczego ludzie nie mają sobie zrobić przetworów z jabłek, musów, szarlotki. Jest to okazja, ludzie lubią okazję, zrobią sobie szarlotkę, cydr, sok lub coś innego z tych jabłek promocyjnych. Ale niech to będzie według uzgodnionych standardów, nie tylko między firmą a siecią, ale i między firmą a sadownikiem. Takie promocje są wszędzie, widziałam je w Południowym Tyrolu. Nie ukrywam, że były tam jabłka ciut gorszej jakości, dojrzałe, które nie nadawały się do przechowalnictwa, późno zerwane, z drobnymi skazami, ale wybarwione, ładne, po prostu atrakcyjne, apetyczne. Ludzie chcą takie rzeczy kupić w atrakcyjnej cenie, ale niech to nie będzie taki najgorszy, tani odsort.
Redakcja: Chciałabym poruszyć jeszcze jeden temat często komentowany w branży, chodzi o wywiady udzielane przez polskich eksporterów dla zagranicznych mediów, na temat wielkości zbiorów w Polsce, często przewymiarowane, podawane już na początku sezonu, w zasadzie bez żadnego uzasadnienia.
Waldemar Żółcik: Takie działania są szkodliwe, jeśli nie wiemy, ile jest jabłek dobrych, ile jest jabłek średniej jakości i tych słabych. Dopiero kiedy zbierzemy jabłka, wiemy ile jest owoców, które mogą być wysłane w świat. Uważam, że jeśli jeszcze nie do końca potrafimy oszacować to nie powinniśmy puszczać takich informacji w świat. Taka informacja sprzyja zaniżaniu ceny, a chyba nie o to chodzi. Jeśli takie informacje upublicznia się w świat to nie jest ani potrzebne, ani prawdziwe. Takie informacje powodują twardość w negocjacjach osób kupujących od nas jabłka zarówno w kraju jak i za granicą, ponieważ kupcy sieciowi też są pod presją dyrektorów handlowych, którzy również czytają portale branżowe i mają obowiązek co się w branży dzieje.
Redakcja: Czy jest coś, co chciałby Pan dodać?
Waldemar Żółcik: Nie dajmy się zwariować. Są czasy lepsze, są czasy gorsze, ale nie dajmy się zwariować, nie dajmy się ponieść nienawiści. Nie uważajmy, że najbliższy sąsiad, albo ten kto kupuje bądź sprzedaje to jest mój odwieczny wróg. Potraktujmy ludzi w łańcuchu jako partnerów biznesowych i to nie na jeden sezon. Jeżeli pomyślimy o tym jak budować relację, jak budować rynek długofalowo i zrozumiemy wzajemne oczekiwania, będzie nam dużo łatwiej niż niszczyć innych i robić takie rzeczy jak list, który otrzymałem.
Komentarze
U nas sprzedajesz do grupy na sortowanie np. po 80 groszy. Sortują, wyszło z parti dajmy na to 12 000 kg po 0,8zl co daje 9600zl. następnie każą wystawić fakturę: 6 400 kg x 1,5zł. I tak jest w wielu grupach.
MAMY NIEDOSTOSOWANA WIELKOSC I JAKOSC PRODUKCJI DO OCZEKIWAŃ RYNKU.
to jest główną przyczyną niskich cen.
Miejmy pretensje do siebie
Ty tak na serio????
A ty do łopaty...bo umiesz tylko pruć się w necie...
Waldemar jest skutecznym biznesmenem a ty????
Potrafisz tylko idaredy sadzić
Rynek psuje konkurencja polsko polska
Każda grupa chce przetrwać i licytuje do dolu kto taniej sprzeda tylko oni oferują nie swój towar...
We Włoszech praktycznie handlują 3 konsorcja i mogą sobie ustalić cenę minimalna poniżej,której nie sprzedają
U nas to niemożliwe
Wymieniłeś wszystkie koszty,które wzrosły Twojej firmie
Zapomniałeś,że podwyżki dotknęły także sadowników.
Część z nas nie będzie mieć za co wystartować na wiosnę co oczywiście nie jest Twoja wina tylko efektem błędnych decyzji samych sadowników
Każdy kryzys czyści rynek.przetrwaja tylko ci co potrafią się dostosować...