Przyszłość polskiego sadownictwa należy do Azji

Przez pewien czas wydawało się, że Indie staną się rynkiem, na którym dość mocno postawi stopę polski eksport jabłek. Ogromny rynek, dużo mniej upolityczniony niż chiński, chętnie importujący owoce z innych krajów. Coś jednak nie wyszło, teraz doszły te zawirowania w transporcie morskim i dalsze wysyłki zostały utrudnione. Nie wiemy jaka będzie przyszłość oraz czy po COVID nie przyjdzie jakaś inna katastrofa, która wywróci świat handlu do górny nogami. Trzeba jednak poznawać świat i potencjalne rynki zbytu, bo przyszłość należy do Azji, również przyszłość polskiego sadownictwa.

Na rynku indyjskim właśnie lądują owoce miejscowe, głównie z prowincji Kaszmir, ale także jabłka z Turcji oraz Iranu. Poniżej przedstawiamy kilka zdjęć z ofert miejscowych dostawców. 

254029494_189135620056866_6625934639397276203_n_1.jpg

 

253368684_682528499380317_4923986357090943386_n.jpg

 

253409005_425935665848198_5128967375205776514_n.jpg

253401801_1784170918442924_4617730320650644836_n.jpg

253497220_604145570799164_8913288480890189101_n.jpg

254164776_256092186378259_1747315053893399369_n_1.jpg

Zwróćcie Państwo uwagę na formę pakowania, wszystkie owoce są układane w kartony przypominające buszel. Oczywiście najbardziej profesjonalni dostawcy pakują je w typowy buszel standard czy też compact, ale większość producentów to małe gospodarstwa i pakują owoce w cokolwiek, byle by przypominało buszel, każdy chce chociaż imitować amerykański standard. Na rynku mamy więc prymitywne formy opakowania oraz owoce wysortowane dość kiepsko, ale też dużo jest jabłek spełniających najlepsze światowe standardy, szczególnie są to owoce importowane. Rozdźwięk standardów jest więc ogromny, to dobra informacja dla nas. Śmiem twierdzić, że jeszcze dość długo nie będziemy osiągać cen zbliżonych do jabłek z Nowej Zelandii na indyjskim rynku, ale duże dysproporcje jakościowe między dostawcami oraz ogrom rynku są szansą na korzystne ulokowanie się tam naszych owoców. Poza tym indyjscy nabywcy nie mają skrzywienia charakterystycznego dla Europejczyków, że polskie jabłko musi być tańsze niż niemieckie czy francuskie. Nie, dla nich jesteśmy jednym z wielu eksporterów. Daje to szanse na dobre osadzenie się jako dostawca oraz walkę o klienta, bez walki z uprzedzeniami, które są tak dużą barierą dla naszych owoców w UE. Rynek indyjski jest rozdrobniony, nie jest zdominowany przez wielkie zagraniczne sieci handlowe, więc jest stosunkowo łatwy do penetracji eksportowej. Indie generalnie są zainteresowane naszymi owocami, szczególnie w okresie jesienno-zimowym. Dostawy późniejsze, te z wiosny, mają już często problemy z jakością, głównie chodzi o jędrność, ale też i gorzką zgniliznę. Rynek ten poszukuje owoców dość dobrze wybarwionych, standardowych odmian, czyli Gali Royal (i wszelkich jej mutacji), Red Deliciousa, ale także Red Jonaprince'a. Tę ostatnią odmianę bardzo chcą tam wysyłać Niemcy, ponieważ wśród innych dostawców (Turcja, Iran, Nowa Zelandia czy USA) odmiana ta nie cieszy się popularnością, więc jest okienko rynkowe dla jej owoców z Europy. Warto jednak tutaj zaznaczyć, że rynek tamtejszy pragnie owoców średnim rozmiarze, głównie 65-85 mm, choć da się też sprzedać mniejsze owoce, to raczej jest ciężko ze sprzedażą większych niż 85 mm. Dla sadowników, którzy chcieliby wysyłać tam swoje jabłka Red Jonaprince, może to być wyzwanie technologiczne, ale myślę, że cena pozwoli sobie poradzić z tym problemem. No właśnie, po ile aktualnie są jabłka w Indiach? Rozdźwięk jest niesamowity, wynika właśnie z całego spektrum jakości oferowanej na miejscowym rynku. Możemy śmiało znaleźć owoce w cenie 3 jak i 5 zł/kg, głównie lokalnych dostawców, ale też dużo droższe importowane, kosztujące po 6-8 zł/kg. Spójrzcie Państwo na te zdjęcia, na jakość owoców.

Czy jesteście w stanie produkować lepsze? Pewnie, że tak. Owoce na zdjęciach są właśnie po te 3-5 zł/kg. Miejscowi producenci rzadko posiadają możliwości przechowywania jabłek, budynek chłodni nie jest częstym widokiem na kaszmirskiej wsi. Za chwilę skończy się handel indyjskimi owocami a zacznie królować jabłko z importu. Dostawcy z Turcji oraz Iranu uważają, że najlepszy dla nich czas to właśnie miesiące listopad-luty. Eksporterzy z tych państw są już lepiej przygotowani technicznie niż lokalsi, ale też rzadko jeszcze jest to standard europejski czy amerykański, choć faktycznie trzeba zauważyć, że zmienia się to dynamicznie i próbują oni coraz wyżej pozycjonować swój produkt, min.: poprzez lepszą formę opakowania.

Ogrom tego rynku, deficyt lokalnej bazy przechowalniczej oraz brak uprzedzeń wobec naszych owoców dają szansę, aby Indie stały się znaczącym odbiorcą naszych jabłek. Najdogodniejsze okienko dla wspólnego handlu zbiega się ze naszymi zbiorami, więc możemy wysyłać owoce praktycznie prosto z drzewa (zachowując 11-dniowy obowiązek chłodzenia), nie narażając się na ryzyko handlu owocami z kontroli wiosną oraz unikając poważnej konkurencji z Antypodów.

Osobiście nie wierzę, że polskie jabłka kiedykolwiek zagoszczą szerzej na europejskim rynku, nie ma dla nas alternatywy innej niż Azja czy Afryka.

Nie przegap najnowszych wiadomości

icon googleObserwuj nas w Google News

Powiązane artykuły

Sadownicy polują

X