Wspólny rynek wychodzi tylnymi drzwiami
Francuska sieć sklepów Intermarche ogłasza, że będzie kupowała wszystkie jabłka tylko od francuskich producentów. Niewiele to zmienia, bo do teraz kupowała od nich aż 94%, resztę uzupełniając owocami z południowej półkuli. Chciałbym jednak zwrócić uwagę Szanownych Czytelników, że takie deklaracje są jawnym obchodzeniem zasad jednolitego rynku europejskiego. Z jednej strony mamy Raport Draghiego, gdzie zachodnie elity narzekają na faktyczny brak wspólnego rynku, który utrudnia europejskim firmom generowanie kapitału a z drugiej francuskie sieci, wielcy beneficjenci wspólnego rynku europejskiego, jawnie deklarują, że nie będą kierowali się zasadami rynkowimi, tylko nacjonalizmem.
Francuskie sieci jak Intermarche, zyskały wielką szansę na rozszerzeniu UE, na stworzeniu wielkiego rynku unijnego, bez przeszkód mogą otwierać swoje sklepy i zarabiać gigatnyczne pieniądze w Polsce czy Rumunii. Te same sieci jednak nie chcą, aby na wspólnym rynku to polskie jabłka święciły tryumfy i polscy sadownicy zarabiali pieniądze, oni chcą kupować tylko od francuskich sadowników. Jako magister europeistyki mógłbym Państwu wiele opowiadać o patologiach integracji europejskiej, ale tutaj nie trzeba żadnych teorii, tutaj wszystko widać jak na dłoni: Francuzi mają robić interesy w Polsce, ale Polacy we Francji już nie tak bardzo. Osobną kwestią jest na ile w ogóle polskie jabłka miały szansę przebić się nad Sekwaną czy Rodanem. Czy mieliśmy odpowiednie odmiany, rozmiary i jakość? Coś tam jednak udawało się sprzedać, notowania paryskiego rynku hurtowego zaczęły zauważać nasze dostawy. Od ludzi handlujących jabłkami w Europie też padały sygnały, że jest szansa na więcej. Może właśnie te same sygnały dostrzegali Francuzi i stąd ich ruch wyprzedzający?
Nie ma prawdziwego jednolitego rynku, nigdy go nie było i nie będzie, tak naprawdę nikt go nie chce ani teraz, ani nie chciał w przeszłości, ani nie widzi go w przyszłości (znów wracam do Raportu Draghiego i zawartej tam idei wyssania kapitału z peryferii do centrum). Zamiast oficjalnych ceł czy kontyngentów mamy zakulisowe działania biurokracji czy polityczne naciski na firmy aby prowadziły patriotyczną politykę zakupową. Cały deal zwany wejściem Polski do UE, miał polegać na tym, że kraje zachodnie będą mogły tutaj zarabiać, budują m.in.: swoje sklepy a my – ponieważ wielkich sieci nie mieliśmy – będziemy zarabiać przez szerszą możliwość sprzedaży naszej żywności na ichniejsze rynki. Całkiem sporo tej żywności eksportujemy po całej Unii, ale jak widać zaczyna to już innym przeszkadzać, inaczej nie byłoby tych deklaracji. Pisałem kiedyś Państwu o nowych przepisach w handlu łososiem, które utrudniają naszym firmom eksport, Francja gnębiła też polskie gotowe sałatki w swoich sklepach.
Tak naprawdę nie istnieje jednolity rynek, na którym wygrywają konkurencję producenci lepsi, tańsi, szybsi czy bardziej innowacyjni. Mamy zlepek rynków narodowych, z których zdjęto oficjalne bariery handlowe ale rozmonożono wszystkie inne formy regulowania zewnętrznej podaży. Nie mam pretensji do Francuzów o to, mam żal do naszych władz, że nie potrafią odpowiednio zareagować na takie działania. Nie mówię tutaj o bieganiu po jakichś sądach unijnych czy skargach do Komisji, tylko o realnych działania, które będą adekwatnymi retorsjami. Skoro francuskie markety chcą handlować tylko francuskimi towarami, to może trzeba im jakoś utrudnić działania poza Francją? Jeszcze raz powtarzam: nie jest istotna skala naszego eksportu jabłek do Francji, tylko francuskie podejście do tej kwestii. My byliśmy gotowi na otwarcie swojego rynku dla ich sieci handlowych, więc oni powinni być gotowi na otwarcie swoich półek dla naszych jabłek.