Pożegnanie z polskim konsumentem

polishapplesZapytałem ostatnio przedstawiciela jednej z branżowych organizacji sadowniczych: „Dlaczego w kraju nie ma wielkiej kampanii promującej spożycie jabłek. Dużej, trwającej 2-3 lata?”. W odpowiedzi usłyszałem, że u nas nie ma szans na zwiększenie spożycia. Ile w tym prawdy?

Czy naprawdę nie opłaca się nam promować spożycia jabłek w Polsce? Wygląda na to, że większość przedstawicieli branży tak właśnie myśli, skoro do tej pory nie doczekaliśmy się kompleksowej, ogólnokrajowej kampanii promującej spożycie jabłek. Kampanii widocznej w mediach, ale także przynoszącej wyraźne efekty.  Dlaczego wolimy wydawać miliony na zachęcanie obcokrajowców do naszych jabłek, a nie przeznaczamy tak dużych kwot na promocję tych wspaniałych owoców wśród mieszkańców Polski?

Może zakładamy, że jabłka same się kiedyś wybronią. W końcu Polacy wiedzą, że polskie jabłka są smaczne. Ale w takim razie dlaczego kupują ich tak mało? Być może uważamy, że ktoś inny za nas je rozreklamuje? W zasadzie „na złość Putinowi” jabłka jedli ostatnio ochoczo politycy, dziennikarze, celebryci, ale także przedstawiciele i pracownicy firm związanych z rolnictwem i zupełnie z nim niepowiązanych. W dużej mierze akcje w firmach miały za zadanie wypromowanie samych firm i ich pozytywnego wizerunku na okazywaniu przychylności „jabłkowej kampanii”, ale też promowały jabłko. Co ciekawe, odnotowano, że w efekcie kolejnej akcji „Jedz bo Polskie”, którą rozpoczęły sieci handlowe, sprzedaż jabłek w marketach znacznie wzrosła.

I tu właśnie rodzi się pytanie, skoro pomimo braku skoordynowanych działań, uzyskano pozytywny efekt dwóch akcji: spontanicznej, społecznej akcji „jedz jabłka…” oraz sieciowej „Jedz bo Polskie”, to jakie rezultaty otrzymalibyśmy, gdyby kampanią promującą spożycie krajowych jabłek zarządzano centralnie, w sposób przemyślany i skoordynowany. Można zakładać, że efekty były by znacznie większe. Tym bardziej, że akcje promujące spożycie owoców, współfinansowane z budżetu Funduszu Promocji Owoców i Warzyw trwają po 2-3 lata. Spróbujmy sobie wyobrazić ogólnokrajową kampanię promującą spożycie jabłek, która trwa 3 lata i kosztuje łącznie 10-20 milionów złotych (a tyle kosztują kampanie realizowane w innych krajach i na innych kontynentach). Jak duże i trwałe mogą być jej efekty, skoro bez wielkich nakładów finansowych uzyskano zauważalne rezultaty, jak w ostatnich kilku miesiącach.

Zatem może jednak warto skupić się na potencjale drzemiącym w Polakach i zacząć mówić do krajowych konsumentów na temat jabłek, tłumacząc im dlaczego należy częściej po nie sięgać?

Warto to zrobić choćby dlatego, aby na zwiększonej konsumpcji jabłek w kraju, zyskali także ci sadownicy, którzy nie są zrzeszeni w grupach, a całą swoją produkcję lokują (lub próbują ulokować) na rodzimym rynku.

appleorchard.e-sadownictwoZ pewnością potrzebne są także akcje promujące nasze jabłka na dalekich rynkach np. w Chinach i Indiach. Jeśli te państwa faktycznie otworzą się na nasze owoce (a jak przewidują eksperci będzie to nie wcześniej niż za 1-2 lata), to przede wszystkim skorzystają na tym grupy producentów, które będą w stanie tam eksportować swój towar. Co jednak z takich akcji ma polski sadownik, którzy sprzedaje jabłka lokalnie? Ewentualnie, gdy ubędzie w znaczącym stopniu jabłek z naszego rynku, to ceny tych owoców mogą się nieco podnieść. Czy nie lepiej skorzystaliby sadownicy, gdyby krajowe spożycie jabłek wzrosło dwukrotnie, a konsumenci aktywni szukali w sklepach i na targowiskach ich jabłek?

Możemy się zastanawiać i gdybać. Ja też się zastanawiam i gdybam…i nadal twierdzę, że nie możemy sobie odpuszczać naszego rodzimego rynku i spisywać na straty polskich konsumentów, zakładając, że i tak spożycie nie wzrośnie. Teraz wygląda na to, że całą naszą uwagę skupiamy na tym by to co mamy najlepsze sprzedać innym, patrząc spokojnie, jak 38 milionów Polaków, rezygnuje z jabłek i z roku na rok coraz bardziej przyzwyczaja się do sięgania zamiast nich po pomarańcze, mandarynki, banany i winogrona. Wychowują się kolejne i następne pokolenia dzieci, które uważają, że jabłko nie jest atrakcyjne. Jak zamierzamy walczyć z tym trendem, który przecież, jak tak dalej pójdzie będzie się tylko utrwalał? Jeśli obudzimy się z letargu np. za 10 lat, i pomyślimy, że jednak warto zawalczyć o Polaków, to tych strat może nie udać nam się już odrobić.

Jest jeszcze jeden aspekt całej tej sprawy, który nie daje mi spokoju. Mamy ogromne atuty tutaj, na miejscu, których nie wykorzystujemy. Przecież o wiele łatwiej nam jest zbadać krajowy rynek i potrzeby konsumenta niż potrzeby Chińczyków czy mieszkańców Indii. Nie mamy bariery językowej ani kulturowej, aby się porozumiewać z konsumentami. Łatwo nam jest dotrzeć do klientów, nie tylko z informacją ale i z owocem, a przy tym nie wydać dużych kwot. Porównajmy sobie jakie wyzwania pod tym względem niosą dalekie rynki. Nasz produkt Polacy już w dużej mierze znają, a mieszkańcy Azji nie wiedzą o nim zupełnie nic. Mamy ogromne pole manewru w promocji jabłek, odwołując się do skojarzeń takich jak „smak dzieciństwa” , regiony Polski i ich przyroda a nawet zabytki, możemy sięgnąć po odwołania historyczne i kulturowe… w Azji natomiast musimy budować wszystko od podstaw, wymyślać narrację i liczyć, że może trafi ona do części konsumentów, i mieć nadzieję, że oficjalne blokady granic faktycznie zostanę zniesione.

Jeszcze raz podkreślę, nie neguję potrzeby promocji w dalekich krajach, ale mam poczucie, że spisywanie polskich konsumentów na straty to błąd. Każdy kolejny rok zwłoki w promowaniu spożycia jabłek w Polsce to strata nie tylko konsumentów. Już wkrótce może zacząć ubywać nam sadowników, którzy teraz są postawieni pod ścianą i nie mają komu sprzedać w Polsce jabłek.

A jakie jest Państwa zdanie?
Zachęcam do dzielenia się komentarzami.

Rafał Szeleźniak

 

Nie przegap najnowszych wiadomości

icon googleObserwuj nas w Google News

Powiązane artykuły

Sadownicy polują

X