Sadownictwo socjalne, a nie biznes
Jest! Będzie mechanizm wycofania jabłek, już pewne. Rządowa kasa popłynie kolejny raz szerokim strumieniem do naszej branży. Niektóre gospodarstwa to uratuje w tym sezonie, u niektórych tylko przedłuży agonię. Definitywnie jednak rynku to nie zmieni. Chciałbym abyście Państwo przez chwilę zastanowili się nad tą cała otoczką dotacyjną wokół naszej branży, żebyście zerknęli tak z lotu ptaka. W 2014 roku Rosja wprowadziła embargo na nasze jabłka i wywróciła cały nasz handel do góry nogami. Uruchomiono więc wycofanie jabłek, aby zdjąć z rynku nadwyżkę owoców. Embargo do dziś obowiązuje. Rząd jednak obficie dotował, przez minione 8 lat, zakładanie nowych sadów. Za unijne pieniądze powstawały kolejne hektary superintensywnych sadów. Nie udało się zdobyć jakichś wielkich nowych rynków zbytu, trochę polskiego jabłka popłynęło do Afryki, trochę do Azji, ale generalnie to od 2014 roku mamy pewien problem, raz większy, raz mniejszy w zależności od plonów.
Poszczególne organizacje producentów realizowały jeszcze swoje mniejsze wycofania rynkowe w minionych latach, a teraz rząd ma zamiar ponownie skupić z rynku kolejne tysiące ton. Zwróćcie Państwo uwagę, że w obu kolejkach stoją ci sami producenci. Z jednej strony nie mogą sprzedać i proszą rząd o pomoc a z drugiej biorą dotacje na nasadzenia! Mało tego – rząd skupi od rolników jabłka, ale równolegle dopłaca im do nawozów, aby jabłek nie zabrakło w następnym sezonie. W jakim my świecie żyjemy?! Każdy, kto czyta moje artykuły, wie, że jestem przeciwnikiem tych dotacji, ale jeśli już one muszą być, to powinien być konkretny warunek: bierzesz kasę za wycofanie, to nie dostajesz dotacji na rozwój. Skoro masz problem z upłynnieniem obecnego wolumenu produkcji, to jaki jest sens dotować produkcję w twoim gospodarstwie? Żebyśmy się źle nie zrozumieli, nie namawiam do rezygnacji z wycofania, jeśli ktoś wziął dotację na założenie sadu, wszak pieniądze nie śmierdzą i należy korzystać z każdej możliwości ich zarobienia, lecz taki system produkcji pogłębia tylko patologię w naszej branży. Sadownicy w ogóle zatracają biznesowe podejście do prowadzenia gospodarstwa, są dotacje na założenie sadu, dotacje obszarowe, a na końcu rząd jeszcze urządza dotacje do skupowania owoców. Tak, jakby rynek w ogóle nie istniał, jabłek nie produkuje się dla ludzi, tylko dla "systemu". Śmialiśmy się z ekologii jako reżimu produkcyjnego, Najwyższa Izba Kontroli ujawniła całą patologię tego systemu, w którym areały rosły niepomiernie, ale produkcja stała w miejscu przez lata. Tylko czy cała nasza branża nie kręci się w kółko właśnie w takiej patologii? Zamiast wypraw w celu szukania klientów ludzie urządzają wyprawy pod bramę Döhlera czy Biedronki, a co zuchwalsi żądają wprowadzenia cen minimalnych! Jak napisałem o potrzebie szukania kontraktorów już teraz, nim sezon na dobre się rozpoczął, to masa ludzie mnie wyśmiała. Po co szukać klienta? Jeśli będzie źle, to rząd uruchomi jakiś "hektar+" albo inne wycofanie i ponownie się jakoś uda przeżyć do następnego sezonu. To dużo łatwiejsze. Na wycofanie (tym bardziej na przemysł) pójdzie przecież wszystko, ale dla konkretnego klienta to trzeba produkować według jego oczekiwań. Sad założony z dopłatą, zasilony nawozami z dopłatą i jabłka sprzedane z rządową dopłatą. Dochodzimy do absurdu, kiedy cała nasza produkcja jest w większości oderwana od jakiegokolwiek rynku. My nawet KRUS mamy dużo bardziej dotowany niż pozostałe branże ZUS. Stajemy się branżą socjalna, której jednym sensem istnienia jest utrzymywanie ludzi na wsi. Celem systemu dotacyjnego jest podtrzymywanie istnienia, tfu, raczej wegetacji, olbrzymiej masy gospodarstw, które na normalnym rynku nie miałyby prawa istnienia. W USA rolnictwo odpowiada na 2% PKB i zatrudnia poniżej 2% siły roboczej, u nas ma ciut poniżej 3% PKB, ale około 4% siły roboczej.
Mówiąc wprost, rząd dotując nas próbuje, w sposób sztuczny i nie wiadomo dlaczego, zatrzymać na wsi ludzi, którzy powinni zmienić branżę jak najszybciej. To nie jest absolutnie domena tego rządu, jego poprzednicy robili to samo. Całe te dotacje działają de facto na szkodę branży, bo nie dają możliwości zmian. Nie ma ceny na jabłka, bo każdy mógł dostać dotację na sad i produkuje te owoce, choć nie każdy ma o tym pojęcia. W efekcie mamy kilka milionów ton jabłek, produkowanych w reżimie – a jakże – deserowym, ale które nie nadają się do sprzedania gdziekolwiek w dalszym świecie niż Białoruś. Rynek powinien już dawno wymieść tych producentów z branży, ale rząd uruchamia kolejne programy wsparcia i przedłuża ich wegetację. Ci dalej produkują byle co, byle jak, zalewając rynek szrotem. Czy ktoś z tych producentów, którzy za chwilę ustawią się w kolejce po udział w rządowym wycofaniu, ma już plan na to, co zrobi ze swoimi jabłkami jesienią? Pąki będą słabsze po minionym sezonie, a jak nie będą to pogoda nie będzie sprzyjała oblotom pszczół, a jak będzie, to przymrozki zredukują plon, a jak nie przymrozki, to może chociaż grad przyjdzie. A jak nie przyjdzie, to może znowu będzie wycofanie?
Komentarze
A Kolega ma KA i co??? Sprzedał już w lepszej cenie?Czy czeka na patelnię?
Oj durny Ty durny!!!Prezes Mirosław lubi takich ....a ja nikomu nie zazdroszczę tylko robię swoje
Mogłeś inwestować w ka i trzymać jabłka
Każdy może
Teraz katolicki hipokrytów zalewa cię żółć ,że inni zarobią a ty nie
Nie zazdrość
Tylko o elektorat,którym łatwo manipulować rzucając mu ochłapy z pańskiego stolu
Nie jest to dobra perspektywa dla konsumentów bo skończy się jeszcze większym manipulowaniem rynkami i zmowami cenowymi. Kontrolując tak ogromny rynek można szantażować rządy.
Panie Marcinie zatrzymanie ludzi na wsi i utrzymanie małych gospodrstw rolnych to jest dobry kierunek z bardzo wielu względów tylko metody są złe i nikt nie ma pomysłu na lepsze.