Stawki za zbiory nie spadają
Sezon toczy się swoim rytmem, kolejne gatunki przemijają. Dziś swoje pięć minut ma borówka, której na krzakach jest mniej niż w latach ubiegłych. Mniej też było truskawek, dużo mniej było wiśni. Zbiory poszczególnych gatunków kończą się dużo szybciej niż zazwyczaj i przez to dużo mniej pracy mają pracownicy sezonowi. Patrząc po internecie, po Facebooku i postach, to wyraźnie przybywa ogłoszeń ludzi poszukujących pracy. Widać wyraźnie, że nie trzeba sobie pracowników wyrywać. Co lepsi gospodarze, mający jakąś pozytywną historię zatrudniania, w zasadzie cały czas odbierają telefony od osób chętnych zbierać owoce. Trend się odwrócił.
Od lat to pracodawcy zabiegali o pracowników, ponieważ polskie rolnictwo dawało ogromne możliwości zatrudnienia. Byliśmy w stanie wciągnąć prawie każdą parę rąk do pracy i ciągle było nam mało. Teraz tego nie ma, bo przyszła wiosna, która w sposób znaczący zmniejszyła poziom owocowania prawie wszystkich gatunków. Aktualnie najwięcej osób pracuje przy zbiorach borówki, gatunek ten pewnie jeszcze jakiś czas będzie generował największe zapotrzebowanie na siłę roboczą. Potem już na horyzoncie pojawią się jabłka, których też pewnie będzie dużo mniej niż w latach ubiegłych. Czy w związku z tym można liczyć na jakieś niższe stawki płacy? Raczej nie, bo rolnictwo nie jest jedyną opcją pracy dla Ukraińców. Pewnie jest dużo łatwiej zebrać ekipę do zbiorów, ale z informacji od producentów słyszę, że poniżej 17-18 złotych to nikt nie płaci. Za szczególnie uciążliwe prace (pielenie) to wręcz stawki są dużo wyższe, bo przekraczają 20 złotych. Oczywiście piszę o regionie centralnej Polski, gdzie jest duże zapotrzebowanie na pracę ludzką. W poszczególnych, odosobnionych miejscach może to wyglądać ciut inaczej ale wątpię by różnice były znaczące, mobilność pracowników jest naprawdę duża. Koszty pracy raczej nam nie spadą już nigdy, no chyba, że dojdzie do jakiegoś krachu ekonomicznego. Niby cały czas mamy informacje o dużych zwolnieniach w wielkich fabrykach ale dalej, w skali kraju, bezrobocie jest na poziomie frykcyjnym. Ukraińcy szukający pracy mogą po prostu wyjechać z kraju, jeśli nie dostaną satysfakcjonującej stawki. Nie będą wywierali stałej presji na rynek, po prostu znikną z tego rynku. Ewentualnie zmienią branżę, bo dalej wszystkie magazyny czy sklepy potrzebują ludzi, ciągle wiszą ogłoszenia o wolnych miejscach pracy. Mimo tego, że widzimy, doświadczamy tej chwilowej nadpodaży rąk do pracy, to nie można stąd wyciągać wniosków, że zrobił już się rynek pracodawcy i teraz karty rozdają oferujący miejsca pracy. Takie wnioski są całkowicie nieuprawnione. Musimy ciągle te koszty pracy na wysokim poziomie (relatywnie do cen produktów) kalkulować w budżetach swoich gospodarstw. To bardzo ważna kwestia, ponieważ o ile w tym rou ceny takich wiśni dawały szansę na racjonalny podział zarobku między pracownika a gospodarza, to jest wielce prawdopodbne, że za rok czy dwa wrócimy do cen z lat minionych, czyli dużo niższych, natomiast ceny pracy nie spadną. Trzeba mieć to na uwadze kalkulując produkcję w następnych sezonach. Dlatego tak ważna jest kwestia mechanizacji tych prac, które da się zmechanizować i uniezależnić od kosztu pracy ludzkiej. Trzeba też myśleć o możliwościach rozciągnięcia sprzedaży owoców sezonowych (jak borówki) aby uniezależnić się od chwilowych spadków cen w okresie szczytu zbiorów. Takie możliwości daje chłodnictwo, dlatego przy plantacjach borówek powinny powstawać chłodnie.
Koszt pracy ludzkiej nie będzie spadał w dającej przewidzieć się przyszłości. Trzeba szukać sposóbów na uniknięcie dzielenia się z pracownikiem pół na pół ceną wiśni czy borówek. To my – producenci – mamy zarabiać na tej produkcj a nie dawać miejsca pracy ludziom. Nie jest sensem istnienia sadu wiśniowego aby Ukraińcy mogli zarobić na jedzenie, tylko aby przynieść największe możliwe zyski sadownikowi. Pracownik zarabia przy okazji produkcji. Nikt nie zrobi tego za nas, tylko my sami możemy poprawić swoją pozycję.
Komentarze
I ziemia się zakwasi a sąsiad ładnie ze śmiechu