Razem, nie przeciwko sobie – niemieccy rolnicy protestują
fot. tagesschau.de
Tysiące ciągników wyjechało wczoraj na ulice Berlina. Według wstępnych wyliczeń policji, z różnych regionów nadciągnęło do stolicy Niemiec 8600 ciągników. Około 10 tysięcy rolników protestowało przeciwko nowym wymogom rządu w zakresie ochrony środowiska, w tym kolejnym ograniczeniom stosowania nawozów w celu ochrony wód gruntowych.
Warto uzmysłowić sobie skalę tego wydarzenia. Część rolników przebyła długą drogę. Chociażby ci z Bawarii czy Badenii-Wirtembergii. Jak podają niemieckie media, niektórzy rolnicy do Berlina jechali kilka dni. Wyliczono, że średnia prędkość, z jaką poruszały się ciągniki po autostradzie wynosiła 35 km/h. Solidarność, której, niestety, możemy tylko pozazdrościć.
Przypomnijmy sobie, jak wyglądały strajki, które były organizowane w ostatnich latach w naszym kraju – niestety, przedstawiciele rządu w zasadzie nigdy nie decydowali się na konfrontację oko w oko z rolnikami. W Berlinie do rolników wyszła zarówno Minister Środowiska, jak i Minister Rolnictwa. Podczas protestów polskich rolników do gmachów poszczególnych ministerstw może wejść jedynie skromna delegacja. Nie ma mowy, aby taki czy inny minister stanął przed protestującymi.
Ruch w mieście został całkowicie sparaliżowany. Sznur ciągników ciągnął się kilometrami. „Chcemy porozmawiać, chcemy, aby nas usłyszano” – to jedno z haseł przewodnich strajku. Pod Kolumną Zwycięstwa rolnicy usypali doraźny pomnik z „gumiaków”, który ma symbolizować 94 tysiące gospodarstw, które musiało zostać zamkniętych w ciągu ostatnich 10 lat. Część rolników przemaszerowała również w kierunku Bramy Brandenburskiej niosąc w rękach zielone krzyże.
Tymczasem głos w sprawie zabrała również Angela Merkel. Zapowiedziała, że w poniedziałek spotka się z przedstawicielami ponad 40 związków i organizacji branżowych w celu porozumienia się.
Zawężając tematykę protestów rolniczych do naszego sadownictwa, widzimy odwrotność co do działań i zachowań zachodnich kolegów. Jak pokazują ostatnie lata, chociaż frekwencja jest daleka od oczekiwanej, wciąż największy odzew przynoszą protesty organizowane przez ZSRP. Trudno jednak zmobilizować większą część producentów, choćby sytuacja była nawet nad wyraz zła. Większość sadowników powiela zasłyszane „a co to da?”.
Za powodzenie tego typu przedsięwzięć odpowiada jedność i solidarność. Bez niej nie mają one siły przebicia. Niezależnie czy jest się przeciwnikiem czy propagatorem akcji protestacyjnych, trzeba przyznać, że solidarnością można wiele zdziałać. Czytaj całość TUTAJ
Protesty i wyrażanie swojego sprzeciwu to w naszym kraju, jak również sadownictwie temat, do którego większość sadowników podchodzi z obojętnością i niechęcią. Solidarność i jedność również stoi pod dużym znakiem zapytania. Chęć działania pojawia się tylko wtedy, kiedy sytuacja jest skrajnie zła. Jeśli ceny nie są dramatycznie niskie, dyskusji na temat sposobów zapobiegania trudnej sytuacji brak. Z czego to wynika?
Nadchodzi rok z dużą produkcją – ceny daleko poniżej kosztów produkcji, jabłka zostają pod drzewami, również te wysokiej jakości. Wówczas mamy protesty, strajki, podejmowane są tematy o zmowie cenowej, organizowane szumne konferencje na temat konieczności uzdrowienia polskiego sadownictwa i zmian.
Rok później występują przymrozki, ceny dużo wyższe. Zadowalają stawki jabłek przemysłowych, ceny deseru także nie są najgorsze. Nagle milkną głosy o konieczności zmian. I chociaż każdy sadownik dobrze wie, że za rok, o ile nie wystąpi jakaś klęska, ceny prawdopodobnie ponownie spadną do drastycznie niskich poziomów, zapomina, że poprawa jest tylko chwilowa. Czytaj całość TUTAJ
Komentarze
Syn albo ojciec jedzie na strajk do W-wy protestować. Jedzie bo sąsiad też jedzie i głupio by zostać. Jadą ale bez przekonania. W domu zawsze ktoś zostanie i po mimo apeli żeby nie sprzedawać, nie zawozić do skupu to i tak parę skrzyń zawiezie.
Mamy wolny rynek i rząd tu niewiele może. Jak sami nie ściśniemy pośladków, to zawsze będziemy w dupe kopania.
Ps. a myślicie kto dopłaca do "pensji" panów że ZSRP. Tak naprawdę nie robią nic a stanowiska w ZSRP traktują jak trampolinę na wyższy stołek.
D
Idź i Ty po kredyt i dofinasowanie, są też w Polsce, a jak nie dostaniesz, to się zastanów dlaczego Tobie nie chcą dać Panie!!!
potrafią liczyć a to co dla nas luksus dla naszych sąsiadów jest standardem.
Bez względu na politykę i historię nie można im zarzucić braku
przedsiębiorczość obowiązkowości czy solidarności.