Odciąć się od kolejkowców
Bardzo często przytaczanym argumentem za opłacalnością produkcji sadowniczej z przeznaczeniem na przemysł, jest jej porównanie z innymi gałęziami rolnictwa, które generują jeszcze mniejszy dochód. Trzeba faktycznie przyznać, że jest to argument słuszny, nawet przy cenie 30 groszy za kilogram owoców przemysłowych. Bariera wejścia dla sadownictwa półprofesjonalnego jest naprawdę niewielka, wystarczy stary ciągnik C-360, który jest praktycznie w każdym gospodarstwie, opryskiwacz typu Ślęza, do kupienia za 5-6 tysięcy złotych i trochę drzewek, które można nabyć na targowisku. Mając takie środki produkcji możemy sobie produkować owoce, które później odwieziemy na najbliższy skup. Coś tam opryskamy, coś tam zimą wytniemy, na pewno te 20 ton z hektara się urodzi, a jak posadzimy Idareda, to nawet więcej. W efekcie produkcja owoców staje się banalnie prosta i stanowi atrakcyjną finansowo alternatywę dla produkcji zbóż czy ziemniaków, szczególnie przy małych areałach.
Kiedyś sadownictwo było bardzo dochodowe, ponieważ barierą zwrotu z inwestycji był czas. "Będziesz miał sadek, jeśli posadzi ci go dziadek". Jabłoń wchodziła w owocowanie w następnym pokoleniu i niewielu się decydowało na taką inwestycję. Podaż więc była mała a zyski kolosalne. Potem przyszła era chemicznej ochrony drzew i to był olbrzymi dystans wobec innych gałęzi produkcji, gdzie nawożenie i ochrona była rzadkością. Wiedza o ochronie sadów była jakby tajemna i choć sady rodziły już szybciej niż w następnym pokoleniu, to dalej podaż była niewielka, gwarantując producentom dobre zyski. Niestety, sadownicze know-how dotarło pod strzechy. Internet i zawodowi doradcy a także handlowcy od producentów i dystrybutorów zaczęli oferować wiedzę, często wręcz za darmo. Abstrahujemy teraz od jakości ich wiedzy, ukrytych interesów itp., ale okazało się, że bariera wiedzy pękła i każdy rolnik już mógł posadzić sad. Jeśli nie miał pojęcia o ochronie, to mu w sklepie już powiedzieli czym i jak ma pryskać. Następnym etapem był rozwój przechowalnictwa i rewolucja jaką były chłodnie KA, a wcześniej jeszcze zwykłe chłodnie. Możliwość przechowania owoców poza okresem ich jesiennej nadpodaży dawała naprawdę spore zyski. Barierą kolejną było dotarcie do odbiorcy. Możliwości sprzedaży przez danego producenta były ograniczone od tego, ile owoców był on w stanie wywieźć na rynki hurtowe lub sprzedać za granicę. Jednak i ta bariera pękła w chwili, gdy zaczęły powstawać wielkie sortownie, mające gigantyczne moce przerobowe. Sadownik przestał się martwić o zbyt. Kiedyś rzadko kto mógł produkować ponad 1000 ton jabłek, bo fizycznie nie mógł tego wywieźć na rynek. Aby sadownictwo ponownie stało się opłacalne musi pojawić się kolejna bariera, przez którą przejdzie tylko część środowiska a reszta zostanie poza nią. Osobiście już widzę kilka takich potencjalnych barier, ale nie wiem, która z nich ostatecznie się ziści. Niektórzy upatrują jej w zaostrzających się reżimach produkcyjnych i eliminowaniu kolejnych substancji aktywnych. Rzeczywiście, to może być wyzwanie, choć nie jestem przekonany czy wystarczająco trudne. Selekcja naturalna (z powodu wieku) następuje sama i już przybiera olbrzymie rozmiary, jednak jest ona rozciągnięta w czasie i jej efekty zobaczymy dopiero za kilkanaście lat. Nie możemy więc liczyć, że za rok czy dwa odejdzie na emeryturę z branży tak wiele osób, że przywrócimy dochodowość sadownictwu. Poza tym są ich następcy, którzy mogą obrabiać sady po godzinach i w weekendy, dalej niszcząc branżę. Kwestie ekonomiczne nie mają tu wielkiego znaczenia, bo jak dowodziłem w artykule "Grzech pierworodny sadownictwa" to kwestia mentalności a nie rynku i pewni ludzie pozbierają owoce nawet gdyby przyszło im do tego dopłacić. Osobiście wiązałem pewne nadzieje z przejściem na handel za wagę w skrzyni. Wówczas kupujący chętniej sięgaliby po partie owoców o wysokiej jakości a szerokim łukiem omijaliby szrot z kiepskich sadów. Jednak takiego modelu handlu, który na świecie jest standardem, nie da się zadekretować z góry a opór producentów szrotu i handlarzy, którzy na sortowaniu dobrze zarabiają, jest bardzo duży. Tak czy siak z pewnym zniecierpliwieniem czekamy na pojawianie się jakiejś przeszkody dla branży, która nie pozwoli pewnej części środowiska pójść dalej.
Biorąc pod uwagę mentalność części sadowników to poprzeczka musi być zawieszona bardzo wysoko, tak by w żaden sposób nie dało się mieszać jabłka przemysłowego z deserowym, to muszą być dwa oddzielne rynki, ten drugi z ogromną barierą wejścia, niekoniecznie finansową, jednak na tyle wysoką, żeby rozdzielić środowisko i przywrócić elitarność produkcji owoców.
Komentarze
Mnie zabierają aż 20 gr.. To może się okazać że przy spadku ceny przemysłu nie dostane za niego nic. Jest to przykre, i odstrasza do wstawiania na sortownie , bo to mają być jabłka do sortowania, a nie sortowane
Obniżenie ceny odrzutu po sortowaniu jest spowodowane kosztem przepuszczania przez sortownie.To jest normalne, że za usługę nalicza się koszty tylko chłop tak nie robi. Poza tym jakby tak nie robili to na sortownie zawozili by wszystko nawet spod drzewka pozbierane. A cena na przetwórni jest +8 do 10 gr.
W 2018 roku pan Premier Morawiecki obiecał wsparcie branży. Jest 2021 a wina i odpowiedzialność spada na chłopa.
Jeżeli cena byłaby normalna to na sortownie trafiałoby by wszystko co się urodziło.
Grupy mają narzucone przez unię ile maja mieć obrotu, a nie same chcą tego co teraz. Bierzcie wszyscy prowy a potem róbcie za darmo jabłka