Nie takie złe te markety
Nigdy nie sądziłem, że znajdę się w pozycji obrońcy marketów. Jednak dyskusja o współpracy sadowników z marketami idzie w tak absurdalną stronę, że jestem do tego zmuszony.
Na początku zaznaczę, że generalnie to pozycja marketów i sposób ich działania jest problemem na całym świecie, sam o tym pisałem na przykładzie Australii i tamtejszej komisi senackiej, która właśnie ma zaradzić coś w tej kwestii. Skupiając się tymczasem na naszym podwórku, to należy zauważyć, że krajowy rynek jabłek potrzebuje około 700 tys. ton owoców rocznie, z czego ogromna część jest sprzedawana przez markety właśnie. Przy produkcji owoców deserowych na poziomie 1,5 mln ton (w normalnym sezonie) to jesteśmy skazani na konieczność współpracy z tymi sklepami. Nie mamy możliwości wyeksportowania takiej ilości owoców na rynki zewnętrzne, poza tym na wielu rynkach zewnętrznym również dominują klienci marketowi, którzy stawiają podobne wyzwania jak krajowe sklepy. Nie da się ukryć, że tych wyzwań jest naprawdę sporo, bo współpraca z sieciami jest trudna, choć nie z każdą siecią są te same trudności. Tak czy siak trzeba sobie ułożyć w jakiś sposób, ponieważ my potrzebujemy ich a oni nas.
Jeśli ktoś wychodzi jednak z założenia, że produkuje towar najwyższej jakości i niepodoba mu się potem cena, jaką market może zapłacić za te jabłka, to jednak sobie nic nie ułożymy, ale nie z winy marketu. Otóż ten rodzaj klienta wcale a wcale nie potrzebuje towaru premium. Większość sieci w Polsce to dyskonty a więc sklepy kuszące klientów ceną. Nic więc dziwnego, że jakiś pośrednik, który wysyła jabłka na jakiś wymagający rynek, jest w stanie zaoferować zbliżoną cenę co nasz rodzimy market. Tylko zwracam uwagę Szanownych Państwa, że to są zbliżone ceny, ale za różne produkty, czyli de facto markt płaci podobnie za jabłka o jakości marketowej, jak pośrednik za jabłka o jakości premium. Markety to nie są niewiniątka i dobroduszni partnerzy, przypomnijcie sobie Państwo mój artykuł o tym jak Biedronka chciała przyciąć na borówkach latem. Głupie zagrania cenowe skończyły się dla niej gigantycznymi stratami i w jednym tygodniu odmawali zamówień po cenach oferowanych przez producentów a w drugim tygodniu obdzwaniali wszystkich dostawców z prośbami o zwiększenie dostaw.
Należy też patrzeć na współpracę z sieciami przez pryzmat kilku lat a nie jednego sezonu i to dopiero na jego starcie. W poprzednich kilku latach handel z marketami był naprawdę dobrym rozwiązaniem dla producentów jabłek, patrząc tylko na uzyskiwane ceny, to na pewno było to o niebo lepsze rozwiązanie niż sprzedaż na sortowanie. Temat jest ogromny i nie zmieszczę go w tym małym artykuliku, tu jest jeszcze ogrom kwestii do omówienia, lecz tylko jeszcze jedną poruszę, bo uważam ją za arcyważną. Otóż markety dają nam stabilność oczekiwanego produktu. Sieci mają konkretne parametry jabłek, jakie kupują. Wiemy jaki ma być docelowy rozmiar owoców każdej odmiany, jaka ma być wielkość rumieńca, itd. Przypominam, że praktycznie rokrocznie mamy głupie dyskusje o tym, że "jak jest rok małych jabłek, to handel chce dużych". No właśnie podejmując się sprzedaży do sieci, już na starcie sezonu wiemy, że takiego Szampiona to należy przerzedzić naprawdę dobrze, bo jak będziemy go sprzedawali od 75 mm a Golden to ma być z policzkiem i to do 70 mm. Wiedza o tym co, jaki owoc, jakiego rozmiaru, koloru czy jędrności mamy wprodukować, to jest clue kalkulacji biznesowych w produkcji sadowniczej. Taką przewidywalność daje właśnie bezpośrednia współpraca, nawet z tak trudnym klientem jak markety.