
Na ratunek zalanemu sadowi
Po ulewach ostatnich tygodni częstym problemem w sadach stało się to, co nie zdarzało się już ładnych parę lat i dało o sobie zapomnieć – lokalne zalania.
Widok zalanej plantacji jest dla producenta naprawdę przykry i przejmuje bezsilnością. Dla stojących w wodzie drzew, krzewów owocowych czy też upraw innych niż owoców, niewiele można zrobić… Wody z powierzchni kilku – kilkunastu hektarów nie wybierzemy garnuszkiem ani nie odpompujemy.
Każda godzina upływająca od zalania sadu to wielka szkoda dla roślin. Znajdujące się pod wodą systemy korzeniowe cierpią na skutek niedostatku tlenu. Zahamowaniu ulegają procesy pobierania przez korzenie składników odżywczych. Żywe tkanki budujące korzenie obumierają (w kolejności od struktur najcieńszych – włośników do grubszych korzeni), uruchamiają się procesy gnilne. Świadczy o tym bagienny odór, który wydobywa się z ziemi po dłuższym okresie zalania. Zaburzone zostaje życie biologiczne gleby, w tym działalność mikroorganizmów (bakterii, grzybów symbiotycznych), które udostępniały roślinom składniki pokarmowe, oraz fauny glebowej (dżdżownice się topią).
Trzeba wspomnieć, że susza jest dla roślin znacznie mniejszym stresem niż zalewy. Przez lata ewolucji wypracowały sobie sprytne, naturalne mechanizmy radzenia sobie z niedoborami wody i związaną z nimi małą dostępnością składników mineralnych. Natomiast wobec zalań (krótko – czy tym bardziej długotrwałych) rośliny są bezbronne. Dlatego też kilka dni podtopienia to większe szkody niż miesiąc albo więcej suszy.
Ma znaczenie okres, w którym dochodzi do podtopienia. Jest zdecydowanie gorzej, kiedy woda pojawi się późną wiosną czy latem niż w okresie jesienno-zimowym. Na obecnym etapie metabolizm roślin jest intensywny, praca systemu korzeniowego wytężona, tak więc potrzebna jest dostępność tlenu w glebie na potrzeby oddychania.
Kolejny problem polega na tym, że stojąca woda uniemożliwia wjazd na teren sadu ciągnikiem i przeprowadzenie potrzebnych zabiegów. Niewiele da się zatem zrobić. Uprawa jest pozostawiona sama sobie do momentu, kiedy nadmiar wody opadnie.
Zanim to nastąpi, na skutek niedoborów azotu, magnezu i innych pierwiastków, może rozpocząć się żółknięcie, zamieranie i opadanie liści. Ucierpią również zawiązki owoców. Po ustaniu zalania drzewo może z dużym wysiłkiem odbudować liście, a jednak podtopienie na tyle nadwyręży jego kondycję, że będzie wysoce podatne na wymarzanie; z całą pewnością nie przygotuje się właściwie do spoczynku zimowego.
Dopóki woda stoi, należy podjąć wszelkie starania, aby odprowadzić jej nadmiar. Udrożnić meliorację, oczyścić rowy (być może do zalania nie doszłoby, gdyby ich stan był prawidłowy), zawołać strażaków z pompą. Jeżeli to możliwe, wykopać lub wyorać rowy, którymi woda mogłaby spłynąć. Przy zalaniach mniejszej skali warto również zlikwidować lokalne przyczyny gromadzenia się wody (zapchanie rury melioracyjnej, koleiny, nierówności terenu, które uniemożliwiają odpływ), bo również takie mniejsze zastoje są niebezpieczne dla roślin i powinno się je eliminować. Natomiast już po odejściu wody, kiedy tylko będzie możliwy wjazd na teren plantacji ciągnikiem, zaleca się wyorać rowki wzdłuż rzędów roślin. Poprawi to napowietrzenie gleby.
Po ustąpieniu zalania znaczenia nabiera dokarmianie dolistne roślin. Są one zagłodzone, cierpią z powodu niedoborów składników mineralnych (azot, wapń, magnez, fosfor, potas, mikroelementy), których nie mogą pobrać, bo ich systemy korzeniowe są uszkodzone przez powódź. W tej sytuacji należy jak najszybciej zastosować dokarmianie pozakorzeniowe nawozami płynnymi, które uzupełnią braki pierwiastków. Będzie to mocznik, saletra wapniowo – magnezowa, siarczan magnezu, nawozy wieloskładnikowe i inne.
Trzeba się jednak liczyć ze stratami – w przypadku silnych zalań, część drzew może wypaść i będzie je trzeba uzupełnić w przyszłym sezonie. Zalania pozbawiają glebę urodzajności, wyniszczają życie biologiczne. Jest to jeden z najważniejszych czynników produkcji, dlatego po unormowaniu sytuacji trzeba położyć nacisk na nawożenie organiczne, stymulujące aktywność mikroorganizmów glebowych.
Być może lokalnie zalania miały taką skalę, że konieczna będzie likwidacja uprawy i replantacja. W takim przypadku warto zastanowić się, czy jest sens inwestować w uprawę wieloletnią na terenie zagrożonym podtopieniami?
Komentarze
Uwagi : gdy ktoś może podejrzewać możliwość takiego zalania u siebie powinien zawczasu się zabezpieczyć.Ciągnik wysoko zawieszony albo poczciwa "sześćdziesiątka" albo coś nowego ale nie ważącego 2,5 tony i szurającego podwoziem po ziemi.Podczas tego zalania, moja Kubotka radziła sobie bez problemu, a sąsiad swojego NH musiał na kilka oprysków odstawić i pożyczał ciągnik ode mnie.Po drugie motopompa: system zasysający pływający po wodzie jest droższy, tańsze jest wywiercenie "studzienek" świdrem sadowniczym i do nich wprowadzamy zwykły ssak.U mnie podtopienie korzeni, potem zalanie trwało dłużej jak tydzień, w tych kwaterach miałem drzewka na M26 , zalanie było w pełni wegetacji, żadnych negatywnych efektów na drzewkach czy owocach nie było, ani w roku zalania ani w następnym.
Tak krawiec kraje jak mu materii staje
Bic pianę i madrzyc się w necie każdy może,tylko potem trzeba wyjąć i zapłacić ...i wtedy kończą się mądrości gdy w kieszeni pusto...
Większość lichwi po taniości jak może takich są smutnc fakty i akademicka wiedza nie zmieni ich rzeczywistości
Prawda. Nikomu nie powinno być do śmiechu z czyjegoś niepowodzenia. Ale też nikogo nie uszczęśliwi się na siłę. Jest takie powiedzenie, że można konia doprowadzić do wodopoju, ale nie zmusi się go, aby się napił...
Często wystarczy po prostu chcieć otworzyć się na czyjąś radę, posłuchać kogoś starszego, doświadczonego. Do posłuchania czyichś rad potrzeba jednak pokory, podejścia jak mówił Sokrates: "wiem, że nic nie wiem".
Jeżeli ktoś mimo upominań uparcie brnie w swoje złe decyzje, to można jedynie pozwolić mu, aby poprzez niepowodzenie przekonał się o błędzie na własnej skórze.
Pan i tak robi bardzo dużo, pisząc taki komentarz. 1000 innych osób to wie, ale nie napisze. Dzięki temu, że podzielił się Pan wiedzą i doświadczeniem, jest szansa, że ktoś nie podejmie złej decyzji i nie wyrzuci pieniędzy w błoto.
Mogę tylko się z Pana poglądem w 100% zgodzić.
Nie wszystkie tereny nadają się pod uprawy wieloletnie. Rozpoznanie terenu przed rozpoczęciem inwestycji to podstawa, jeżeli ktoś nie chce wyrzucić pieniędzy w błoto.
Nie znaczy to oczywiście, że takie okresowo zbyt wilgotne tereny powinny zostać wyłączone z użytkowania rolniczego. Powinno się na nich po prostu prowadzić jednoroczne płodozmiany rolnicze. Wtedy da się je utrzymać w dobrej kulturze i uzyskać całkiem przyzwoity, dochodowy plon. Uda się na nich owies, żyto, kukurydza, ewentualnie motylkowate (np. łubiny)...Można założyć użytek zielony... Ale broń Boże sad.
Zakładanie sadu na takich zagrożonych zalewami terenach prowadzi wręcz do ich degradacji. Gleba tam powinna być spulchniana, przewietrzana poprzez regularnie wykonywane zabiegi uprawowe.
Z punktu widzenia opłacalności uprawy, jeżeli raz na kilka lat trafi się zalanie, stracimy dochód tylko z jednego roku. Natomiast w przypadku uprawy wieloletniej wszystko trzeba będzie zaczynać od początku... Nigdy nie uda się wykorzystać w pełni potencjału roślin owocowych, bo co parę lat przyjdzie powódź i będzie to co na zdjęciu powyżej.
A jednak wydaje mi się, że nawet w tych warunkach "sadźta co chceta" te zasady cały czas obowiązują, tylko są niepisane i rynek je narzuca.
Pan, mając tę wiedzę, robiąc odkrywkę glebową, sprawdzając, czy obszar nie jest zastoiskiem mrozowym, nie zainwestuje pieniędzy w sad położony w złej lokalizacji.
Kto inny to zrobi.
Pan zarobi, a on straci. Będzie miał nauczkę...
Matko..a ten uczepił się jak pijany płota tych terenów nisko położonych...
Ile raz mam Ci pisać ,że znam przypadek gdzie najwyższą horkz w okolicy jest podmokła i trzeba było już meliorowac...
Nie wrzucaj wszystkiego do jednego wora bo każdy przypadek jest inny...
Kiedyś pole
mogło nie wymagać melioracji a teraz wymaga i co?
Wszystko płynie...a ty myślisz że się nic zmienia....
Wystarczy ,że zmienił gatunek...jeden toleruje wysoki poziom wody gruntowej a inny nie....i skąd mógł wiedzieć ,że jestmokro skoro wcześniej rosły drzewa i nie wypadały.....
Ten Sie nie mylić kto nic nie robi....i tylko mądrości prawi.
Każdy e życiu coś svhrzanil i dostał lekcje do odrobienia.wazne by wyciągnął wnioski
Co komu po dobrych radach jeśli nie ma ochoty albo wiedzy lub pieniędzy ..
Wg przeciętnego sadownika doradca to pasożyt bo za nic chce pieniądze.tylko to nic to wiedza...dziś najdroższy składnik produkcji i najbardziej niedoceniany.
Mądry człowiek powiedział....dobre rady są dla innych;)
Chłop na zagrodzie równy wojewodzie
Wolność Tomku w swoim domku...
Każdy sobie rzepkę skrobie
To prywatna decyzja i niech konsekwencje ponosi właściciel a nie skarb państwa i podatnicy