Tak wiele zaproszeń, tak mało ludzi do pracy
Wszyscy cierpimy na brak rąk do pracy. Naszą branżę dotknęło to, co resztę firm w kraju dotyka od dawna – brak ludzi do pracy. Nikt już nie ukrywa, że zaczął się poważny wyścig o pracowników z Ukrainy, w którym to my – jako oferujący niekomfortową pracę pod gołym niebem – przegrywamy. Do tego dochodzi kwestia wynagrodzenia, które nie jest tak satysfakcjonujące jak w innych działach gospodarki. W zasadzie to od dawna przewidywaliśmy taką sytuację, chodź łudziliśmy się, że jeszcze nie teraz, jeszcze nie w tym sezonie. Jednak stało się.
Patrząc jednak na to z szerszej perspektywy, dostrzegam patologię systemu "zaproszeń", która – póki się nie zmieni – będzie generowała nam co raz więcej problemów. Dziś jesteśmy skazani na łaskę przewoźników, którzy dowożą nam ludzi do pracy. Zgłaszamy się do nich po pracowników i robimy wpis do ewidencji wniosków w sprawie pracy sezonowej, najczęściej robimy kierowcy kilka takich wniosków o wpis na jednego przywiezionego nam pracownika. Tak naprawdę robimy te "zaproszenia" dla naszych sąsiadów, którzy nie robią wpisów. Ponieważ na naszym "zaproszeniu" pracownik może przyjechać do dowolnego rolnika a wiezie go kierowca, to kierowcy rządzą dostawami siły roboczej. To oni decydują kto dostanie człowieka do pracy, komu uda się zebrać jabłka na czas albo obciąć sad przed ruszeniem wegetacji. Nasze biznesy zależą od siły roboczej, zresztą jak większość firm w gospodarce a nasza siła robocza jest w rękach ukraińskich przewoźników. Patologia polega na tym, że na naszym zaproszeniu pracownik może pojechać do dowolnego rolnika w tym kraju a on go już przerejestruje na siebie. Przed sezonem kierowcy wręcz proszą o wypisywanie zaproszeń, sami dzwonią i obiecują pracowników, ale w momencie otrzymania dokumentów zaczynają wydzielać rolnikom ludzi, wyświadczając łaskę obdarzenia kogoś pracownikiem. Raz na zawsze trzeba skończyć z patologią przepisywania zaproszeń i wprowadzić obowiązek pracy u tego człowieka, na którego zaproszeniu przekroczył pracownik granicę.
W minionym sezonie słyszałem o absurdach płacenia ukraińskim kierowcom za dostarczenie człowieka do pracy. Nie dość, że Ukrainiec zapłacił za transport, to sadownik płacił za otrzymanie pracownika. No ale właśnie fakt, że kierowca mógł go zawieźć gdzieś indziej powodował, że oni czują się panami sytuacji! Bardzo wielu naszych kolegów z branży nie robi tych wniosków o wpis do ewidencji, bo nie potrafią, bo komputerów nie obsługują albo im się nie chce, lecz pracowników potrzebują i są gotowi kierowcom płacić za dostarczanych ludzi. Cierpią na tym ci sadownicy, którzy te zaproszenia faktycznie robią a potem nie dostają ludzi, na których piszą wnioski.
Cała nasza branża, jej dostęp do siły roboczej zależy od dobrej woli przewoźników, którzy nam dostarczą bądź nie, ludzi do pracy. Los polskiego sadownictwa nie może zależeć od grupki ukraińskich kierowców, którzy poczuli się panami sytuacji, bo błędnie skonstruowane przepisy dają im taką możliwość. Jako branża generujemy olbrzymie zapotrzebowanie na siłę roboczą, szczyt przypada na zbiory, lecz później też mamy sporo do zrobienia w sadach czy przy sortowaniu jabłek. Zarabianie u nas daje naprawdę ogrom pieniędzy obywatelom Ukrainy a oni – generalnie – chcą u nas pracować. Zastanówmy się poważnie czy możemy sobie pozwolić na to, aby przepływami siły roboczej rządzili przewoźnicy? Przecież to jest absurd, ten system jest natychmiast do zmiany. Należy sztywno powiązać pracownika z pracodawcą i nie pozwalać, aby osoby trzecie mogły dowolnie zmieniać tę relację albo wręcz ją zrywać. Jeśli przybyłemu do Polski pracownikowi nie podobają się warunki jakie zastał na miejscu, to wraca do domu i szuka innego miejsca pracy. Pracownicy z Ukrainy to bardzo ciężki przypadek, są oni bardzo niesamodzielni w podejmowaniu decyzji o wyjeździe do pracy, nie potrafią się uwolnić od zależności od kierowców. Wynika to z ich mentalności i tego nie zmienimy raczej, ale nie możemy pozwolić abyśmy i my byli zależni od kierowców.
Komentarze
Już od co najmniej 10ciu lat twierdziłem to samo,a w 2918 koku, kiedy narz rząd tworzył beznadziejną, obowiązującą do dzisiaj ustawę o pomocniku rolnika, miałem okazję osobiście na spotkaniach z ówczesnym wiceministrem rolnictwa p.Rafalem Romanowskim ukazywać absurd tej ustawy, która nie nakładała obowiązku przyjazdu pracownika do rolnika robiącego mu tzw. zaproszenie.
Dodatkowo urzędy pracy wymagały wypisania minimalnej stawki godzinowej która to nie obowiązywała wg. tej ustawy.
Skutkowało to tym, że płaca dla przybyszy że wschodu wzrosła w 2018 roku 100%, a ceny płodów rolnych pozostały na takim samym poziomie. Długo by pisać, ale co to da, skoro spotykam producentów no truskawek którzy stawki ustalają w stosunku do owoców deserowych a nie przemysłowych. Dodatkowe wpuszczenie ich do pracy w firmach całkowicie rozwydrzylo tą grupę pracowniczą
Mój kolega ma 20 ha,inny znajomy kilkanaście i nie maja problemów ze zbiorem.
Da się.uwierz mi
Sadownicy muszą się przeprowadzić do kwater dla pracowników.
Pracownicy wprowadza się do domu gospodarza i będą zarządzać.
Może wtedy sadowników więcej zostanie
Nie pomogło płacenie kierowcy 500 zł od człowieka???
Nie pomogły darmowe ziemniaczki i warzywa???
Nie pomogło wożenie do biedronki???
Nawet hotelowe warunki i wifi nie pomogły????
A zostawianie samych pracowników w sadzie i niezwracanie uwagi,że się obijają też nic nie dało?????
No to klops....nie wiem co tym razem jeszcze wymyślicie...
Wielokrotnie czytałem artykuły , których autorzy niemal jak na Bogów patrzyli na fantastów sadzących wielohektarowe sady czereśniowe ... zapytam Was piszących te peany : KTO IM TO BĘDZIE ZBIERAŁ ???
Problem jest w przewoźnikach i sadownikach podkupujących pracowników.
Teraz to i tak nie przyjadą więc nie ma o co kruszyć kopi.