Tanie zwalczanie mszyc
Historia ze sklepu, jedna z wielu podobnych. Sadownik (?) dopytuje sprzedawcy o technikę stosowania preparatu opartego o deltametrynę, bo "pryskał sad i deszcz poszedł, no i czy to się utrzyma?". Sprzedawca powoli wyjaśnia zasadę działania pyretroidów i rzetelnie informuje, iż deszcz – nawet niewielki – niweczy sens takiego zabiegu. Sadownik decyduje się więc na zakup kolejnej partii niedrogiego preparatu i poprawkę. W zasadzie to ucieszył się, że generyki są takie tanie i można śmiało ponowić zabieg. To nie jest historia z marca czy pierwszych dni kwietnia a z teraz – ostatnich dni tego miesiąca. Co kieruje ludźmi sięgającymi po deltametrynę i inne pyretroidy w okresie różowego pąka?
Przecież to zabije wszystko co żywe, co biega i fruwa po sadzie. Mszycę oczywiście też. Jednak czy na pewno jest to dobra strategia? Jaką wiedzę o biologii szkodników mają ci sadownicy? Przeraża pomysł na pyretroid w środku wiosny. Mszyca zniknie na tydzień, może dwa lub trzy, potem wróci ze zwiększoną intensywnością. Mszyce, w zależności od gatunku, potrafią mieć kilkanaście pokoleń w ciągu sezonu. My pryskamy z tego jedno, góra dwa, resztę robi za nas natura: skorki, biedronki, złotooki, itd. Pyretroid wymiecie, razem z mszycami, całą tę faunę pożyteczną i później będziemy musieli się mierzyć z każdym kolejnym pokoleniem szkodników. Tu jednak wchodzi argument nie do odparcia: cena. Zabieg generykiem deltametryny kosztuje około 20 złotych na hektar, co jest żadnym kosztem w porównaniu z opryskami opartymi o flonikamid czy flupyradifuron. Można więc tę mszyce pryskać regularnie co miesiąc, aż do zbiorów, a i tak będzie to taniej niż jednorazowy zabieg którymś z powyższych preparatów selektywnych (licząc tylko koszt preparatu). Tylko później widzimy w telewizji nagonkę na rolników, którzy trują pszczoły. Sami dajemy argumenty ekologicznym sektom, które próbują zaorać rolnictwo w imię "ochrony przyrody". Sami też sobie szkodzimy, bo eksterminując pszczoły i inne zapylacze utrudniamy sobie i sąsiadom budowanie plonu. Właśnie mamy kwitnienie czereśni i fatalną pogodę, pada deszcz, jest zimno i wietrznie. Im więcej pszczół czy trzmieli, tym większa szansa, że coś nam się zapyli. Co będzie zapylać te kwiaty gdy zapylacze staną się rzadkością w naszych sadach? Druga kwestia to inne szkodniki w sadzie niż mszyce.
Wiem, że wielu sadowników (?) po prostu pryska "roboka", ale naprawdę naszym owocom i drzewom szkodzi coś więcej niż mszyca. Stosując pyretroid eliminujemy wszystkie organizmy pożyteczne, w tym te zjadające przędziorki czy zwójki. Naprawdę zdumiewa brak myślenia dalej niż jeden zabieg do przodu. Ludzie nie widzą związku przyczynowo-skutkowego między dzisiejszym zabiegiem pyretroidem a jutrzejszą epidemią zwójek czy przędziorków? Rozumiem szukanie oszczędności ale tutaj posuwamy się do jakichś absurdalnych rozwiązań, to są pozorne zyski, za którymi kryją się problemy o skali dużo większej niż zwalczanie mszyc.
Komentarze
Człowieku małej wiary;)
Wszystko jest do kupienia:)
Z closerem kłopot ale z dursbanem żaden.
Niektórzy mają też zapasy obu;)
Gdzie kupić Dursban skoro chloropiryfos wycofany? Twój program jest niewykonalny :)
Ja słyszałem o innej
Duraban z olejem na zielony pąk
Flower na opadanie płatków
A potem to już mospilan poradzi sobie
Brak pieniędzy
Szukanie oszczędności za wszelką cenę
Ilu sadowników tyle argumentów
Peretroid jeśli już to max do zielonego pąka