Czy polscy sadownicy zarobili na nowy sezon?
Nastąpił kryzys. Średnie ceny jabłek deserowych po sortowaniu są niewiele wyższe niż ceny suchego przemysłu, czyli około 0,40 zł/kg. Za przemysł zazwyczaj szybciej spływają pieniądze. Fakt, że do przetwórstwa kierowane są całe komory świadczy, że ten argument jest dość istotny. Możemy więc wnioskować, że u sadowników jest krucho z płynnością finansową. Sprzedażą można płynnie zarządzać w czasie, niestety raty w bankach mają mniejszą elastyczność.
Przyjmując, że średnie plony w Polsce są poniżej 30 t/ha, przy średniej cenie sprzedaży standardów odmianowych (Idared, Gloster, Ligol, Jonagored) na poziomie 0,40 zł/kg oznacza przychód około 12 000 zł. Zakładamy, że koszty produkcji i zbioru zostały już poniesione i nie były na kredyt. Zostaje 12 000 zł z hektara, z czego trzeba wydać pieniądze na cięcie zimowe, opryski i nawozy. No i najważniejsze – z tych 12 000 zł/ha należy utrzymać też dom i rodzinę, no i pospłacać kredyty. Wynajęcie ekipy do cięcia to koszt 3500 zł/ha (170 h x 20 zł/h), opryski i nawożenie 5000 zł/ha, paliwo kolejne 1000 zł/ha. Pozostaje 2500 zł zysku z hektara. To naprawdę niewiele. Sadownikom, którzy nie uprawiają Gali czy Goldena będzie ciężko. Przy 6-8 hektarowym gospodarstwie pozostaje do 20 000 złotych, z których to trzeba żyć do następnego sezonu. Czy wystarczy? Wątpliwe. Oczywiście, im „lepsze” odmiany i wyższe plony, tym sytuacja jest lepsza.
Oszczędności w wielu przypadkach sprawiają, że sady są cięte przez Ukraińców, bez dobrego przeszkolenia. Może to przynieść kiepskie efekty. Wiele sadów jest też na podkładkach półkarłowych i te mogą odreagować ubiegłoroczne wysokie plony w postaci przemienności, szczególnie Ligole czy Jonagoldy. Źle obcięte drzewa plus brak hamulca w postaci owocowania, może przynieść fatalne wyniki w postaci rozhuśtania wzrostu. Z tego względu, nie zawsze można liczyć na pokrycie deficytów finansowych z tego sezonu przyszłorocznymi plonami.
Oczywiście, jak mówi wielu, zyski w sadownictwie należałoby liczyć ze średniej wieloletniej. Jednakże nie wszyscy prowadzą sad dostatecznie długo, aby móc liczyć dochody w ten sposób. Trzeba jasno stwierdzić, że nie trafili na sprzyjające lata. Dochodzą kredyty do spłaty. Nie zapominajmy również o ubiegłorocznych przymrozkach, które były dotkliwe dla wielu gospodarstw. Nie ma więc środków, z których można byłoby łatać budżet.
Nie maleje również rynek „ukraińskich” środków ochrony roślin, chociaż niemało mówi się na temat niebezpieczeństw związanych z ich stosowaniem. Trudno także uwierzyć, aby sadownicy nie próbowali oszczędzać na środkach ochrony roślin. Widząc z roku na rok pogarszającą się sytuację na rynku, będą ostrożni w podejmowaniu decyzji. Stąd już krótka droga do niższej jakości.
Do tego od wielu sezonów obserwujemy objawy suszy latem. Dla sadów nienawadnianych to nie lada problem. Hamuje nie tylko wielkość plonu, ale też drastycznie obniża jego jakość, szczególnie rozmiar owoców. A, że rozmiar ma znaczenie, to wie już każdy sadownik.
Drastyczne oszczędności na cięciu, nawożeniu i ochronie mogą sprawić, że owoce z tych sadów będą nadawały się tylko do przemysłu. Być może stanie się tak, że pogarszająca się sytuacja postawi wyraźną granicę, która oddzieli produkcję deseru od produkcji przemysłu. Bardzo możliwe, że nie wszystkich będzie stać na finansowanie produkcji owoców deserowych. Czy rynek zacznie sam regulować sytuację w sadownictwie?
Komentarze
30 ton z ha w takim roku? Chyba razy dwa. A u niektórych nawet razy trzy.
zazdrość ? :))
scyzoryk w kieszeni się sam otwiera jak czyta się twoje wypociny...
Nasadzilismy tyle że żąda klęska nam niestraszna:)
Wykończony ich niskimi cenami...wytrwamy jeszcze 3takie lata i sami zostaniemy na rynku