Będzie nowa umowa o handlu z Ukrainą?
Kiedy wszyscy mówią o umowie UE z Mercosur, nie możemy zapominać, że przed Brukselą stoi jeszcze jedna ważna kwestia dotycząca rolnictwa: umowa z Ukrainą. W czerwcu kończy się ATM, czyli czasowe zezwolenia na import produktów rolnych z Ukrainy. Po tym terminie mają wejść w życie nowe zasady handlu, oparte na umowie stowarzyszeniowej.
W UE zaszły istotne zmiany – mamy nowego komisarza ds. handlu. Proukraińskiego Valdisa Dombrovskisa zastąpił Maroš Šefčovič ze Słowacji. Dokładnie z tej Słowacji, która pod rządami Roberta Ficy stała się najbardziej antyukraińskim krajem w UE. Zresztą, Słowacja również zmagała się z problemem ukraińskiego zboża, a głosy z tego kraju są raczej krytyczne wobec dalszej liberalizacji handlu.
Pojawiają się pomysły, aby nowa umowa handlowa z Ukrainą wymagała od tamtejszych rolników dostosowania się do unijnych norm jakości żywności. W odpowiedzi z Ukrainy już płynie fala oburzenia – oczekują oni 10-letniego okresu przejściowego na wdrażanie tych norm. Problem w tym, że nawet jeśli spełnią europejskie standardy, ich konkurencyjność i tak może zniszczyć nasz rynek.
Kolejna kwestia to egzekwowanie unijnych norm. W kraju, którego system gospodarczy opiera się na łapownictwie, trudno oczekiwać rzeczywistego przestrzegania standardów jakości. Jednak zanim rozpoczną się rozmowy o szczegółach, zarówno UE, jak i Polska w szczególności, muszą określić, jaki model rolnictwa chcemy budować u siebie.
Porozumienie z Mercosur pokazuje, że Unia stawia na tanią żywność, produkowaną na skalę przemysłową przy wykorzystaniu wszystkich możliwych technologii agrotechnicznych i chemicznych. Otwarcie się na Ukrainę i jej agroholdingi potwierdzałoby tę tendencję. Tymczasem w samej UE wdrażamy zupełnie inną wizję – rolnictwa jako elementu ekosystemu, który aktywnie chronimy, kosztem opłacalności produkcji. Efektem tego podejścia jest jedna z najdroższych żywności na świecie.
Nie toczymy jednak poważnej debaty o tym, jakie gospodarstwa chcemy wspierać i jak konkurować z Ameryką Południową czy Ukrainą. Wielu ekspertów rolniczych, których wpisy śledzę na X (dawniej Twitter), zwraca uwagę, że mimo miliardów wydawanych na Wspólną Politykę Rolną, wciąż brakuje nam klarownej wizji rolnictwa w gospodarce i społeczeństwie. Dobrym przykładem jest dyskusja o „aktywnym rolniku” – nie potrafimy nawet ustalić, kogo tak naprawdę można nim nazwać. Jedni chcą wyeliminować gospodarstwa o niskiej wartości produkcji, inni bronią ich jako modelu życia wiejskiego.
W efekcie, rozpoczynając negocjacje z Ukrainą, sami nie wiemy, czego chcemy. Całkowite i trwałe odcięcie się od ukraińskiego rynku nie wchodzi w grę – jakieś porozumienie trzeba będzie podpisać. Pozostaje pytanie, jakie warunki postawić Kijowowi? Jak zmusić ukraińskich rolników do przestrzegania naszych norm?
Nawet jeśli spełnią kryteria jakościowe, ich produkcja i tak będzie znacznie tańsza od naszej – ceny prądu czy robocizny są tam nieporównywalnie niższe. Przed Brukselą stoi ogromne wyzwanie, ale przed Polską jeszcze większe, bo to my, jako kraj graniczny, poniesiemy największe konsekwencje ewentualnych błędów.