Rozlewisko przy domu
Nie. Nie będzie to kontynuacja bestselleru polskiej pisarki. Nie podejrzewam sadowników-mężczyzn, aby czytali książki dla kobiet, ale może choć raz sennym okiem w niedzielny wieczór spojrzeli na ekranizację „Domu nad rozlewiskiem”.
Za to sadowniczki, o, one zapewne lepiej znają losy bohaterki i widoki z wodą w tle… Tak czy siak, można powiedzieć, że fabuła książki jest z życia wzięta. Gdzie nie spojrzeć w tej chwili - rozlewiska… Tylko jedno się nie zgadza – wszechobecna woda nie powoduje miłych skojarzeń. No bo jak tu się cieszyć, gdy wychodząc z domu, wpadamy w kałużę, a gdy idziemy drogą, ochlapują nas samochody, jadąc samochodem, wpadamy w zdradliwe zbiorniki wodne o małym znaczeniu strategicznym (jak w starym dowcipie, tylko że to nie bawi) i nieznanej głębokości, co grozi komunikacyjną katastrofą. To tylko logistyka i część problemu. Druga połowa jest gorsza: zalane wodą sady w nieckach, występujące z brzegów rowy i rzeki, rozmięknięta ziemia, uniemożliwiająca niektóre prace, błotniste polne drogi, po których trudno gdziekolwiek dojechać. Nie do końca wiem, jak to jest mieć sad na wzgórzu, gdzie ziemia szybko obsycha. Jestem przedstawicielką sadownictwa szuwarowo-bagiennego nadrzecznych okolic, gdzie czasem nie daje się dojechać do sadu, aby wykonać opryskiwanie z powodu występujących z brzegów koryt rzecznych. Wiem też, że lokalne podtopienia występują w wielu innych rejonach i są tam problemem. Już latem ubiegłego roku opady deszczu powodowały wypadanie młodych sadów i drzewek w szkółkach w zagłębieniach wypełnionych wodą. Miejmy nadzieję, ze teraz będzie inaczej.